„W gospodarce kapitalistycznej każdy robotnik i biznesmen dokładnie wie, że jego siła nabywcza składa się z jego siły podażowej. Idzie do sklepu i kupuje tę książkę, w gruncie rzeczy nie za pieniądze, a za pracę przeobrażoną w pieniądz (…) Daj, a będzie ci dane. Oto tajemnica nie tylko bogactwa, ale i wzrostu” – pisze Gilder. Podkreśla on naturę bogactwa składającego się z aktywów stanowiących dopiero zapowiedź przyszłego strumienia dochodu.
Potok pieniędzy z ropy nie staje się sam z siebie trwałym źródłem przychodów narodu. 400 lat temu Hiszpania, zalewana powodzią kruszców z kopalń w swoich koloniach, była tak zamożna, jak dzisiaj jest Arabia Saudyjska. Nie udało jej się jednak osiągnąć prawdziwego bogactwa i wkrótce popadła w stagnację, podczas gdy w pozornie biedniejszych częściach Europy przemysł święcił triumfy.
Prawdziwym bogactwem nie jest bowiem skutek, z którym zetknęły się kraje zasobne w surowce, lecz przyczyna ujawniająca się od stuleci, na przykład na dosyć jałowych wyspach w rodzaju Wielkiej Brytanii czy Japonii. Bogactwo jest w większym stopniu produktem umysłu niż pieniędzy. „Najlepsze, najbardziej władcze, najbardziej oryginalne i najbardziej giętkie umysły stanowią najtrwalsze złoto”.
[srodtytul]Czy uratuje nas urzędnik?[/srodtytul]
Na zajęciach z mikroekonomii studenci poznają jeszcze takie pojęcia, jak „popyt” i „podaż”. Czasem nawet analizują różne krzywe ich przebiegu. Ale potem idą na zajęcia z makroekonomii i tam takich banałów już ich nie uczą! Dowiadują się natomiast, co to jest popyt zagregowany albo szybkość cyrkulacji.
Najlepsi z nich nie mają ochoty zajmować się produkcją kartofli, tylko chcą pracować w bankowości inwestycyjnej lub doradzać rządowi. I często zamieniają się rolami. Dlatego urzędnicy państwowi doskonale się rozumieją z „rynkami finansowymi” – bo to także urzędnicy, tyle że korporacyjni. Różnica między nimi polega na tym, że pierwsi zarządzają pieniędzmi podatników, a drudzy akcjonariuszy.
Podobieństw zaś jest o wiele więcej. Po pierwsze i ci, i ci zarządzają nie swoimi pieniędzmi. Po drugie akcjonariusze są dziś tak samo anonimowi jak podatnicy. Po trzecie wywalenie urzędnika korporacyjnego jest dziś dla akcjonariusza tak samo trudne, jak dla podatnika wywalenie urzędnika państwowego. Trzeba zdobywać większość, zawiązywać koalicje i sporo się natrudzić.
Więc urzędnicy korporacyjni zajmują się tym samym co urzędnicy państwowi: robieniem wody z mózgu podatnikom-wyborcom i podatnikom-akcjonariuszom. Instrumenty są tylko inne. Urzędnik państwowy po pieniądze podatnika może wysłać policjanta. A urzędnik korporacyjny musi się bardziej napocić, żeby akcjonariusze sami mu je przynieśli.
Ale gdy już nie ma pomysłu, w jaki sposób przekonać akcjonariuszy, idzie się do kolegów urzędników państwowych i prosi, żeby wysłali do podatników policjantów albo przynajmniej zadrukowali trochę papieru napisem „legalny środek płatniczy”.
[i]Autor jest prawnikiem i ekonomistą, przedsiębiorcą i ekspertem Centrum im. Adama Smitha[/i]