Sytuacja w kolejnych okresach powinna być stabilna, o ile nie wydarzy się jakaś katastrofa" – jeszcze do niedawna taka formułka towarzyszyła prognozom wygłaszanym na rynku nieruchomości i zapewnie mało kto przywiązywał wagę do wieńczącego ją zastrzeżenia. Pandemia koronawirusa i idące za nią administracyjne restrykcje wywołały nagły wielopłaszczyznowy wstrząs – nie tylko zresztą na rynku nieruchomości. Co więcej, kolejne tygodnie lockdownu mijają i trudno jednoznacznie prognozować, jakie będą zarówno krótkoterminowe, jak i dalekosiężne skutki tej bezprecedensowej sytuacji.
Inwestorzy indywidualni z szeroko rozumianego rynku nieruchomości już mocno odczuwają reperkusje.
W samym marcu notowania giełdowych deweloperów spadły nawet po kilkadziesiąt procent, ponadto firmy jedna po drugiej informowały o wstrzymaniu w tym roku wypłaty dywidendy. Do nawet 80 proc. wartości nominalnej przecenione zostały deweloperskie obligacje nawet emitentów o bardzo solidnej, wydawałoby się, kondycji finansowej.
Od kwietnia kursy akcji powoli odrabiają straty, a papiery dłużne znów są notowane bliżej 100 proc. wartości nominalnej. Część analityków wskazuje przy tym, że to ożywienie jest efektem napływu na giełdę nowych inwestorów szukających okazji, a nie zwiastunem poprawy sytuacji.
Na tradycyjnym rynku nieruchomości sytuacja jest bardziej złożona. Turystyka zamarła, a wraz z nią najem krótkoterminowy. Aparthotele będą mieć kłopot z wywiązaniem się ze zobowiązań wobec inwestorów. Sprzedaż mieszkań na rynku pierwotnym również została zamrożona, ale nie widać jeszcze, by miało to pociągnąć za sobą spadek cen – które w ostatnich latach dynamicznie rosły.