Pojawienie się prywatnych graczy wymusiło na państwowym gigancie obniżkę cen usług, restrukturyzację i skłoniło do przedstawienia klientom szerszej oferty. Naiwnością byłoby wierzyć, że wszystko to byłoby możliwe, gdyby Poczta pozostawała monopolistą. I kiedy wydawało się, że będzie już tylko lepiej, minister administracji i cyfryzacji zmierza do pogrążenia konkurentów Poczty.
Zamierza zmienić prawo pocztowe i z urzędu przyznawać operatorowi wyznaczonemu wszystkie istotne kontrakty dla instytucji publicznych i administracji, m.in. kontrakt na obsługę sądów i prokuratur, który w 2013 r. wygrała prywatna spółka PGP. Ta prywatna firma ubiega się teraz o status operatora wyznaczonego, choć doskonale wie, że przegra. Tajemnicą poliszynela jest to, że przetarg faworyzuje Pocztę Polską.
Jeżeli PP zostanie operatorem wyznaczonym, a prawo zostanie zmienione, wszystkie ważne publiczne kontrakty pocztowe na najbliższą dekadę ma w kieszeni. Nawet wtedy, gdy konkurenci byliby gotowi zaoferować lepsze i tańsze usługi.
Jeśli tak ma wyglądać nowoczesny konkurencyjny rynek pocztowy nad Wisłą, to może warto pójść dalej i wprowadzić podobne rozwiązania w innych branżach? Czy rząd myślał już o tym, aby wszyscy pracownicy instytucji publicznych i administracji posiadali z urzędu konto w kontrolowanym przez państwo PKO BP czy Banku Pocztowym, tankowali na stacjach Lotosu czy Orlenu, racząc się w międzyczasie państwowym Polskim Cukrem i nie mniej państwową solą z Wieliczki? Z takim podejściem i ogromną grupą odbiorców (przerost administracji) sukces związanych ze Skarbem Państwa spółek jest przesądzony. Podobnie jak porażka wolnego rynku.