„Polska gospodarka i polska energia, tak jak kiedyś stała na węglu, nadal będzie stała na węglu" – komplementował dwa lata temu Tusk górniczą branżę na targach w Katowicach. A Kaczyński w ostatniej kampanii wyborczej zapewniał: „My musimy mieć węgiel i musimy mieć wobec tego elektrownie węglowe".

Dla obu byłych premierów mam złą wiadomość. W obecnych kopalniach zasoby węgla, których wydobycie się opłaca, skończą się za 18 lat. To oznacza, że już wkrótce staniemy wobec trudnego wyboru. Czy mamy zdać się na sprowadzanie węgla z zagranicy (być może z Rosji), a to zburzy opartą na nim koncepcję bezpieczeństwa energetycznego kraju. Czy też przyjdzie nam wydobywać go z rosnącą stratą, pokrywaną coraz wyższymi cenami prądu. To zaś osłabiać będzie konkurencyjność polskiego przemysłu i całej gospodarki.

W tej sytuacji rzucona w kąt przez PO koncepcja budowy elektrowni jądrowej może się okazać całkiem atrakcyjna. Podobnie jak mocniejsze oparcie systemu energetycznego na odnawialnych źródłach energii – skoro ich budowa tanieje i nie wymagałyby absurdalnie drogiego systemu dotacji, jak w Niemczech. No, ale wtedy węgiel spadłby z piedestału i wspólna miłość Tuska i Kaczyńskiego złamałaby im serce.