„Polska będzie albo wielka albo nie będzie jej wcale” – te słowa Józefa Piłsudskiego widniały na tytułowej stronie Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju. „Jesteśmy bijącym sercem Europy, my dzisiaj inspirujemy Europę” – mówił Mateusz Morawiecki w 2018 r. Te słowa miały nie tylko wbić nas w narodową dumę, ale też ośmieszać minimalizm politycznych oponentów.
Najmocniej w aspiracyjną retorykę Morawieckiego wpisał się Centralny Port Komunikacyjny. Stał się on sztandarowym projektem PiS. Na ideologizację projektu wskazywał na łamach „Rzeczpospolitej” m.in. Bogusław Chrabota w tekście „Apeluję o realizm w sprawie CPK”. Zwracał on uwagę, że projekt został wprzęgnięty przez rządzącą partię „do służby na rzecz megalomańskiej strategii rozwoju”. Dlatego „najpierw trzeba ten projekt obedrzeć ze zbędnej retoryki, emocji i ideologii”.
Tylko jak to zrobić? Sam audyt nie wystarczy, może co najwyżej ocenić skalę marnotrawstwa. Potrzebne jest urealnienie podstawowych założeń, co łatwe nie będzie w okresie, gdy PiS jeszcze silniej wpisuje projekt w główną oś rozpoczętej kampanii wyborczej.
Na otwarciu konwencji samorządowej Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński ogłosił, że PiS „jest na tak”. „Tak” dla CPK, atomu, regulacji Odry i portów. Nie zająknął się jednak, że to właśnie niski poziom inwestycji był piętą achillesową jego rządów. Więcej o inwestycjach się mówiło, niż robiło. A jak robiło, to raczej kojarzyły się ze słynnymi dwoma pylonami zaniechanej budowy elektrowni węglowej w Ostrołęce, czyli z wyrzucaniem w błoto publicznych pieniędzy.
Wskutek tych błędów „polityka inwestycyjna” PiS musi się dziś skupić na tym, czego nie zrealizowała. Tym bardziej że sprzyja temu znany z ekonomii behawioralnej efekt psychologicznej stronniczości, który zawsze towarzyszy wielkim projektom infrastrukturalnym. Powoduje on niedoszacowanie kosztów, przeszacowanie przychodów i przyjmowanie zbyt optymistycznych harmonogramów.