W niedzielę znów zagrała Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, więc w telewizji pełno było Jurka Owsiaka. Ileż energii ma ten facet, mógłby nią obdzielić kilku 20- czy 30-latków. A ile lat ma on sam? Parę klików w internecie – niech mi pan Jerzy wybaczy zaglądanie w metrykę – i zdumienie: dobiega siedemdziesiątki. A energii pewnie wystarczy mu na kolejne dwie dekady.
Jerzy Owsiak nie jest wyjątkiem. Gdy rozejrzymy się wokół, znajdziemy ludzi, dla których wiek nie jest żadną barierą zawodową. Na moim osiedlu jeszcze niedawno chodziło się strzyc do pana Stefana, a gdy budynek z jego zakładem fryzjerskim szedł do rozbiórki, otworzył on biznes w nowym miejscu. A miał wtedy około 75 lat. Koleżanka mojej żony pomaga tacie, 90-letniemu lekarzowi, który nadal przyjmuje pacjentów, ale czasem potrzebuje wsparcia przy komputerze do wystawiania e-recept. Dla nich praca stała się pasją, a tę chce się wykonywać, jak długo się da.
Tymczasem pracą do śmierci straszą Polaków ci politycy, którzy zbijają kapitał na lęku przed podniesieniem wieku emerytalnego. Odwrócenie przez PiS reformy PO–PSL (polegała na jego stopniowym zrównaniu dla obu płci i podniesieniu do 67 lat) pozwoliło obecnym rządzącym zebrać głosy pokolenia mającego w pamięci trudne lata 90., z dużym bezrobociem, bojącego się, że nie zdoła utrzymać pracy po sześćdziesiątce. A emerytura, choćby mała, to pewny dochód, tyle że niewielki. Tym mniejszy, im wcześniej się na nią przejdzie, bo ZUS tyle wypłaci, ile w sumie wpłaciliśmy składek emerytalnych.
Zwłaszcza kobiety są skazane na niskie emerytury, bo przechodzą w stan spoczynku wcześniej od mężczyzn i dożywają dużo starszego wieku niż oni. Dlatego pytani przez nas ekonomiści jednym głosem wypowiadają się w panelu „Rzeczpospolitej” za zrównaniem wieku emerytalnego obu płci, co jest standardem w większości krajów Europy Zachodniej. Są też za podniesieniem go do co najmniej 67 lat, choć po ostatniej burzy medialno-politycznej niektórzy łagodzą stanowisko.