Budżet duńskiego rządu na dopłaty do ogrzewania gospodarstw domowych w tym sezonie grzewczym w przeliczeniu na złote wyniósł niespełna 63 mln zł. Gdy weźmiemy pod uwagę, że Duńczyków jest ok. 5,8 mln, zatem jakieś sześć i pół razy mniej niż Polaków, nad Wisłą musielibyśmy analogicznie wysupłać trochę ponad 400 mln zł. Tymczasem kwota, jaką rząd w Warszawie chce przeznaczyć na wsparcie naszych rachunków za ogrzewanie, znacznie przebija… 11 mld zł.
Skąd taka dysproporcja? Odpowiedź jest banalna. Dania ruszyła z transformacją energetyczną z kopyta i dziś jest już daleko przed peletonem. 50 proc. energii produkuje z odnawialnych źródeł wiatrowych i fotowoltaicznych, a w 2050 r. chce z OZE osiągać 100 proc. energii. W latach 2000–2018 Dania poprawiła też efektywność energetyczną ogółem o jakieś 19 proc., co było zasługą przede wszystkim przemysłu i mieszkalnictwa.
Jak to się ma do polskich realiów? Owszem, zaczęliśmy nadganiać nasze cele dotyczące budowy potencjału odnawialnych źródeł energii, ale wytracamy impet: nowi prosumenci nie mogą liczyć na tak korzystne warunki rozliczeń, jak było wcześniej, co osłabiło zainteresowanie programem „Mój prąd” i fotowoltaiką. Energetyka wiatrowa, ta najtańsza, czyli lądowa, utknęła w martwym punkcie wyznaczonym kilka lat temu przez tzw. ustawę odległościową. Sprzedaż pomp ciepła dopiero się rozkręca, bo to niemały wydatek, a najprościej instalować je w domach nowo wybudowanych.
Polskim domom nie tylko brakuje nieemisyjnych instalacji, ale też na potęgę tracą ciepło uzyskiwane konwencjonalnymi sposobami. Mamy nad Wisłą 5 mln domów jednorodzinnych – z czego milion zbudowano jeszcze przed wojną, 2,5 mln za czasów komunizmu, kolejny milion w ciągu 20 lat po 1989 r. Pół miliona wreszcie wybudowano po 2010 r. – i tylko ta ostatnia grupa jako tako spełnia rygorystyczne normy efektywnościowe. Olbrzymiej większości pozostałych domów należałoby zafundować termomodernizację. To samo moglibyśmy powiedzieć o wszystkich – nie tylko mieszkalnych – budynkach w Polsce.
Oczywiście Duńczycy musieli w swoim czasie również ponieść wydatki – na OZE i na termomodernizację czy inne cele związane z transformacją. Tyle że oni zapłacili raz. My sięgniemy po miliardy na dopłaty, a potem po miliardy, by uniknąć kolejnych dopłat w przyszłości.