Spełniają się obawy dotyczące wprowadzenia w Polsce tzw. windfall tax. Podatek od nadzwyczajnych zysków miał wedle zapowiedzi objąć firmy energetyczne czy paliwowe, które mają krociowe zyski dzięki temu, że Rosja, czyniąc swego rodzaju broń z dostaw gazu do Europy, doprowadziła do wywindowania cen energii i paliw. Ujawnione właśnie założenia do proponowanej daniny pokazują jednak, że apetyt projektodawców jest o wiele większy. Polski windfall tax ma objąć wszystkie duże firmy (zatrudniające ponad 250 pracowników i mające ponad 50 mln euro obrotu), które w 2022 r. osiągną marżę zysku brutto wyższą od średniej z lat 2018, 2019 i 2021.
Czytaj więcej
Danina od nadmiarowych zysków budzi wątpliwości co do skuteczności, ale też skali i zasięgu. Ma objąć praktycznie wszystkie duże firmy. Największym poszkodowanym może, ale wcale nie musi, być energetyka.
To zły pomysł, bo – po pierwsze – tak pomyślana danina zamiast sektorową, dotyczącą branży będącej beneficjentem wzrostu cen energii, staje się powszechną.
Po drugie, będzie ona karać firmy za to, co jest esencją biznesu – większą efektywność i zyskowność. De facto oznacza to wprowadzenie 50-proc. stawki podatku dochodowego, gdy dzisiaj duże firmy płacą 19-proc. CIT. Jeśli uwzględnić, że małe firmy płacą stawkę 9 proc. CIT, powstanie w Polsce skala podatkowa karząca firmy za to, że się rozwijają, zatrudniają więcej pracowników i osiągają większe przychody oraz zyski. Konsekwencją będzie zamrożenie rynku fuzji oraz przejęć i utrwalanie rozdrobnionej struktury przedsiębiorstw ze szkodą dla całej gospodarki, bo to duże firmy stać na innowacje i wyższe płace.
Stanie się tak, jeśli „jednorazowa” danina – to po trzecie – zostanie na dłużej. Tak jak obowiązujące do dziś stawki VAT podniesione „na chwilę” w 2010 r. W Polsce prowizorki są trwałe, a ta przynosząca 13 mld zł będzie kusiła, by zostawić ją na dłużej.