Elżbieta II i Michaił Gorbaczow obejmowali władzę w ogromnych imperiach, przeżywających wprawdzie kłopoty, ale pozornie znajdujących się wciąż na wyżynach potęgi. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Imperium królowej przestało wprawdzie istnieć, ale Wielka Brytania potrafiła zaakceptować zmiany i przeistoczyć się w nowoczesne, pewne swoich sił światowe mocarstwo. Imperium Rosyjskie skurczyło się, ale nie dostosowało się do zmian i usiłuje odzyskać swoją dawną pozycję w świecie, w którym nie ma na to szans.
Dzisiaj wydaje nam się to absurdem, ale w momencie koronacji Elżbiety II wszyscy byli przekonani, że imperium brytyjskie nadal istnieje. To prawda, nazwę „imperium” już od ćwierćwiecza zastąpiono łagodniejszym określeniem „wspólnota narodów”. Dawne dominia (takie jak Kanada czy Australia) już od dwóch dekad uznano za niezależne państwa, bez żadnego wpływu Wielkiej Brytanii na stanowienie ich praw. Brytyjska flaga nadal powiewała nad jedną piątą kuli ziemskiej, po wszystkich oceanach pływały pancerniki i lotniskowce Royal Navy, a co ósmy mieszkaniec globu był poddanym Elżbiety. Nadal funt był uważany za drugą, obok dolara, główną walutę świata. Jedyną poważną wyrwą w imperialnej konstrukcji była od roku 1947 niepodległość Indii (Pakistan nadal pozostawał brytyjskim dominium), choć i to nie było do końca pewne: Indie zmieniły się wprawdzie z kolonii w niepodległą republikę, ale zadeklarowały, że pozostają we Wspólnocie Narodów (jak mówiono, w „imperialnej rodzinie”), uznając królową za jej głowę.
Imperium nie rozpadło się, ono się po prostu stopniowo rozpłynęło. Dominia uznały za głównego gospodarczego i politycznego partnera USA, kolonie po kolei ogłaszały niepodległość, zrywając więzi z Londynem. Kilka razy dewaluowany funt przestał być silną walutą. W roku 1952 Wielka Brytania miała PKB na mieszkańca o połowę wyższy niż Niemcy i Francja, w ciągu 20 lat obaj rywale zostawili ją daleko w tyle. W połowie 1970 r. stała się gnębionym przez chroniczną recesję i inflację „chorym człowiekiem” Europy. W końcu Brytyjczycy udali się do Canossy i poprosili o przyjęcie do Unii Europejskiej (wówczas EWG), co przez kilka lat blokowali im złośliwi Francuzi.
A jednak uświadomienie sobie, że imperialne czasy minęły, wyszły Wielkiej Brytanii na zdrowie. Podczas drugiej połowy panowania Elżbiety II kraj odbudował swoją siłę. Odzyskał sprawną gospodarkę i rolę finansowego centrum świata, na początku XXI wieku z roli petenta Europy zaczął przymierzać się do roli jej lidera (czy miał na to szansę, już się pewnie nie dowiemy, ostatecznie przeszkodził brexit, na który milcząca w sprawach polityki królowa zareagowała, pokazując się w parlamencie w kapeluszu w kolorach europejskiej flagi). W chwili śmierci Elżbiety II jej kraj był znów mocarstwem, choć innego typu.
A dokładnie w tym samym czasie imperialna Rosja weszła, jak mi się wydaje, w ostatni akt swojego upadku. Próby renowacji zmurszałego gmachu, podjęte i przez Gorbaczowa, i przez Jelcyna, nie doprowadziły do wystarczających zmian. Za czasów Putina dawne imperium usiłuje cofnąć czas, wierząc, że wystarczą do tego wielkie zasoby ropy i gazu. Imperium nie odbuduje, a skończy jako chiński satelita.