Tak to już jest z ostatnimi dniami sierpnia. Słońce świeci jak w środku lata, ale nieco fałszywie. Ludzie na plażach, nad basenami i w górach patrzą w niebo, popijają chłodne napoje i ze smętnymi minami drapią się po głowach. Bo z tyłu owych głów kłębią się już myśli: co jesienią czeka w robocie? Ile maili zgromadziło się w skrzynce? Ile niezałatwionych przed wakacjami spraw czeka na biurku? A jakie pojawią się nowe?
Starsi myślą o pracy, młodsi o podstępnych nauczycielach szykujących już sprawdziany z fizyki i matmy (no i oczywiście o ostrym potępieniu smartfonów, genderów, rocka i innych zachodnich miazmatów w podręczniku prof. Roszkowskiego). A coraz bardziej podminowani politycy zbierają siły przed tytanicznym wysiłkiem plecenia bełkotu o IV Rzeszy, przymusowym wprowadzeniu euro i nie mniej przymusowych zmianach płci. Albo o czterodniowym tygodniu pracy, obietnicach przelicytowania rządzących w wydatkach i natychmiastowym stłumieniu inflacji po przejęciu władzy. Zresztą nic dziwnego, skoro większość polskich wyborców oczekuje właśnie takich bajek i surowo każe tych, którzy nie chcą ich dostarczać.
Tymczasem na niebie gromadzą się już jesienne chmury. W gospodarce też. Mimo upału mrozi już wszystkich widmo inflacji (choć – jak twierdzą rządzący, a większość bankowych analityków zgodnie potwierdza – mamy właśnie jej szczyt, a potem szybko spadnie). Obawiam się, że wcale tak nie będzie. Jeśli nawet z powodów statystycznych wskaźnik dynamiki wzrostu cen nieco się jesienią obniży (zależy to od cen ropy i gazu), to i tak przez lata pozostanie na poziomie dwucyfrowym.
Istnieje też ryzyko, że inflacja zamiast zwolnić, przyspieszy, jeśli utrzyma się widoczna od połowy sierpnia tendencja do osłabienia złotego (pewnie zaraz usłyszymy, że to wynik niemieckiego spisku).
A z drugiej strony grozi nam recesja. O tzw. technicznej recesji (dwóch kwartałach spadku PKB) bąkają już analitycy. Ale zamiast statystyki lepiej używać praktycznych amerykańskich definicji: jeśli nie boisz się o pracę (a póki co mało kto się w Polsce boi), gospodarka sobie radzi; jak traci pracę sąsiad, mamy recesję; a jak tracisz pracę ty, mamy kryzys. Sądzę, że widoczna na rynku pracy recesja czeka nas w końcu roku, zwłaszcza jeśli dojdzie do recesji w Niemczech (znowu ci wredni Teutoni!).