Przemysław Paprotny: Z kieszeni do kieszeni: jednocześnie zyskujemy i tracimy na wakacjach kredytowych

Odpowiedzmy sobie na pytanie, czy patrząc z szerszej perspektywy, wakacje kredytowe w obecnej, powszechnej formule to dobre rozwiązanie dla wszystkich konsumentów?

Publikacja: 25.07.2022 03:00

Przemysław Paprotny: Z kieszeni do kieszeni: jednocześnie zyskujemy i tracimy na wakacjach kredytowych

Foto: Adobe Stock

Mechanizm wakacji kredytowych mający ulżyć kredytobiorcom w trudnych czasach przy rosnących stopach procentowych jest powszechny i pozbawiony kryterium dochodowego, dzięki czemu jest prosty i zrozumiały. Z pozoru to idealne rozwiązanie dla klientów polskich banków z uwagi na możliwość odroczenia spłat rat w czasie i ulgę dla domowego budżetu. Spójrzmy jednak na to z nieco innej strony.

Czy banki mogą zarabiać

Zacznijmy od liczb charakteryzujących sytuację polskich banków Anno Domini 2022 i wejdźmy w ich rozumienie otaczających wyzwań. Po pierwsze, mimo zysków rentowność sektora jest niska. Polski sektor bankowy, choć nominalnie generuje wyniki netto liczone w przysłowiowych miliardach złotych, to od 2016 r. podstawowy wskaźnik określający rentowność branży ROE (zwrot z kapitałów) spadał z 8,9 proc. (2016 r.) poprzez ujemny wynik (2020 r.) do poziomu 4,4 proc. (2021 r.).

Pomijając fakt, że rentowność biznesu bankowego była niższa niż koszt kapitału (tzn. inwestorzy nie zarabiali na wniesionym kapitale), to nominalnie dzisiejszy poziom kapitału w polskiej bankowości zmalał rok do roku po raz pierwszy od ponad dziesięciu lat i jest na średniorocznym poziomie z 2017 r.

Po drugie, istnieją wymogi kapitałowe ograniczające akcję kredytową oraz wzrost bilansów banków. Jeśli weźmiemy pod uwagę zwiększone przez regulacje wymogi kapitałowe dla banków (np. bufory kapitałowe oraz inne narzuty kapitałowe, np. z tytułu kredytów we frankach szwajcarski), to realnie możliwości finansowania przez banki potrzeb inwestycyjnych naszej gospodarki skurczyły się o kilkanaście procent. Tymczasem polski produkt krajowy brutto w okresie od 2017 do 2021 rósł w tempie między 4 a 5 proc. rocznie (za wyjątkiem 2020 r.).

W domenie publicznej słychać utyskiwanie, że tempo inwestycji w naszej gospodarce jest zbyt wolne. Wniosek jest jeden: banki, aby sprostać rosnącym potrzebom finansowania gospodarki (w tym finansowania przedsiębiorstw), muszą odbudować swoją bazę kapitałową. Bez odpowiedniej rentowności to się niestety nie wydarzy.

Po trzecie, bankom coraz trudniej pozyskać kapitał na rynku. Zbyt mało uwagi poświęca się na przykład mechanizmom tzw. resolution (europejskie regulacje na wypadek upadków banków), które nakładają na polskie instytucje wymóg pozyskiwania finansowania spełniającego warunki z tzw. MREL (dodatkowy wymóg emisji obligacji konwertowalnych na akcje, służący potencjalnej odbudowie kapitału banku w momencie wystąpienia problemów finansowych).

Pierwotne plany, o których mówili polscy regulatorzy, zakładały, że do 2024 r. banki powinny pozyskać z rynku nawet kilkadziesiąt miliardów złotych. Na razie wielkości tych emisji są śladowe, głównie ze względu na nikły obecnie popyt na obligacje tego typu na międzynarodowym rynku finansowym, także w kontekście sytuacji geopolitycznej, rosnącego zadłużenia Polski i niepewności co do stawki zastępującej WIBOR.

Niski poziom rentowności sektora, dodatkowe wakacje kredytowe to nie wszystko. Zagranicznych inwestorów mocno interesuje także efekt – a spodziewać się należy, że raczej będzie negatywny – proponowanej reformy wyliczania stawki WIBOR. To wszystko niestety nie zwiększa popytu na polskie obligacje za granicą.

Po czwarte, banki ponoszą dodatkowe koszty zarządzania ryzykiem, często wynikające z sytuacji gospodarczej i geopolitycznej. Grupa, o której często się zapomina, to kontrahenci instytucjonalni. To międzynarodowe banki, fundusze i izby rozliczeniowe pomagające polskim bankom zabezpieczyć ryzyko stopy procentowej i ryzyko walutowe. Zmiany stóp procentowych i kursu walut sprawiły, że wycena portfela derywatów jest mocno negatywna (prawie 30 mld zł skumulowanej ujemnej wyceny na koniec I kwartału 2022 r.). To sprawia, że polskie banki muszą złożyć dodatkowe depozyty zabezpieczające na poczet ewentualnego przedwczesnego zamknięcia transakcji. To stanowi dodatkowy, niemały koszt.

Finalny negatywny wpływ na konsumenta

Po pierwsze, maleją szanse na wzrost oprocentowania depozytów. W maju tego roku średnie oprocentowanie depozytów gospodarstw domowych na okres powyżej dwóch lat było na poziomie 3,2 proc. przy rynkowej stawce kwotowania depozytów WIBID 3M w wysokości 6,5 proc. Różnica spora, ale czy przy obecnej sytuacji należy się spodziewać szybkiego wzrostu oprocentowania depozytów? Czy kolejny element obniżający rentowność sektora, jakim są wakacje kredytowe, przybliży nas do wzrostu zysków z oszczędności w postaci lokat powierzonych polskim bankom? Niestety, nie.

Po drugie, możemy spodziewać się wzrostu opłat. Wiemy już raczej, że banki będą szukać zwiększenia rentowności z marży odsetkowej i prawdopodobnie w wyższych opłatach. Jakąś nadzieję widać co prawda w oszczędnościach Polaków przepływającym z depozytów bankowych w kierunku obligacji skarbowych (inflacyjnych). Tylko za sprawą tych wypływów banki być może będą musiały zwiększyć atrakcyjność oprocentowania samych depozytów, aby zabezpieczyć swoje stabilne źródło finansowania (po to, by utrzymać wskaźniki płynności na odpowiednim poziomie). Ten proces jednak będzie postępował bardzo wolno. Czyli sytuacja, w której miliony Polaków wciąż będą realnie tracić, trzymając pieniądze w banku, jest nadal wyjątkowo trwała.

Po trzecie, stracą akcjonariusze banków, a w sposób pośredni jest to większość z nas. Akcjonariusze banków to nie jest jakaś tajemnicza grupa kapitalistów, akcje banków posiada prawie każdy z nas, np. poprzez uczestnictwo w funduszach emerytalnych, funduszach inwestycyjnych czy w PPK. Wystarczy spojrzeć na zachowanie indeksu WIG Banki, który od początku roku stracił około 40 proc., żeby zrozumieć m.in., jak wprowadzenie wakacji kredytowych przekłada się negatywnie na nasze przyszłe emerytury lub oszczędności.

Wakacje jak to wakacje szybko przeminą, ale na horyzoncie nad polskim sektorem bankowym wyjątkowo dużo jest niepewności. Zwłaszcza ta dotycząca zmian wokół WIBOR, która ma skutkować wprowadzeniem nowego indeksu i nowymi zasadami już od 1 stycznia 2023 r., jeszcze bardziej komplikuje sytuację.

Dziś trudno ocenić, na ile zmieni się wycena derywatów na „bilansie otwarcia” oraz jak banki musiałyby taką zmianę ująć. Ryzyko liczone mogłoby być prawdopodobnie w kolejnych miliardach potencjalnych strat. Zatem sami odpowiedzmy sobie na pytanie, czy patrząc z szerszej perspektywy, wakacje kredytowe – w obecnej, powszechnej formule – to faktycznie dobre rozwiązanie dla wszystkich konsumentów?

Przemysław Paprotny jest partnerem w PwC, liderem zespołu ds. usług dla sektora finansowego.Przemysław Paprotny

Mechanizm wakacji kredytowych mający ulżyć kredytobiorcom w trudnych czasach przy rosnących stopach procentowych jest powszechny i pozbawiony kryterium dochodowego, dzięki czemu jest prosty i zrozumiały. Z pozoru to idealne rozwiązanie dla klientów polskich banków z uwagi na możliwość odroczenia spłat rat w czasie i ulgę dla domowego budżetu. Spójrzmy jednak na to z nieco innej strony.

Czy banki mogą zarabiać

Pozostało 93% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację