Kontrakt jamalski zakończył się przedwcześnie, ale nie ma powodów do obaw. Od lat rząd planował nie przedłużać umowy z Rosją – w tym celu wybudowano gazociąg Baltic Pipe. W obowiązującym dotąd scenariuszu ta zmiana miała dokonać się płynnie na jesieni, ale różnica kilku miesięcy nie wydaje się powodować większych problemów.
Nasze zużycie gazu zamyka się dzisiaj w 20 mld metrów sześciennych. Niespełna połowę zaspokajaliśmy dostawami z Rosji – i tę część gazowego tortu ma teraz wypełnić gaz ze złóż norweskich sprowadzany via Baltic Pipe. Pozostałą część popytu zaspokajaliśmy poprzez inne mniejsze umowy, tzw. zakupy spotowe, z własnego wydobycia oraz dostawy LNG. I tu dopiero pojawia się pewien problem: eksperci szacują, że zużycie nad Wisłą będzie rosło o jakiś 1 mld metrów sześciennych rocznie. Ten przyrost mieliśmy pokryć dodatkowymi dostawami LNG – a w obecnych realiach znalezienie surowca, który nie byłby już zakontraktowany, graniczy z cudem.
Czytaj więcej
Polski rząd przed terminem rozwiązał umowę na dostawy gazu z Rosji i porozumienie ws. budowy systemów gazociągów do tranzytu rosyjskiego gazu przez terytorium RP. Tranzyt do Niemiec wciąż jest możliwy, ale tylko po otrzymaniu wniosku na przesył od Gazpromu.
Problem zatem może się dopiero pojawić w kolejnych latach. W tej chwili zerwanie kontraktu jamalskiego to operacja bezpieczna: sezon grzewczy już za nami, zużycie będzie znacznie mniejsze, przez lato i jesień będziemy korzystać z zapasów i innych źródeł. Na jesieni zaś powinien ruszyć Baltic Pipe. I dopiero w najbliższą zimę się przekonamy, czy cała operacja się udała, a pacjent nie zmarzł.