Leon Podkaminer: Teoria każe wątpić, by rosnący długu publiczny był inflacjogenny

Limity długu nie mają realnego znaczenia dla krajów z własną suwerenną walutą. I w niej się głównie zapożyczających – pisze w polemice ekonomista.

Publikacja: 22.04.2022 08:37

Leon Podkaminer: Teoria każe wątpić, by rosnący długu publiczny był inflacjogenny

Foto: Adobe Stock

Jest dobrym prawem każdego obywatela mieć – i publicznie wygłaszać – swoje opnie na dowolne tematy. Z prawa tego skwapliwie skorzystał prof. Andrzej Wojtyna publikując w Rzeczpospolitej (15.04) „essay” - niezwykle obszerny i wielowątkowy. Jeden z tych wątków, przewijających się przez całość, dotyczy personalnie prezesa NBP. Z uwagi na frywolny styl tego wątku nie zamierzam go w ogóle poruszać. Dużo istotniejsze jest sprostowanie merytorycznych błędów jakimi upstrzony jest ten tekst.

Zacznijmy od faktów. Prof. Wojtyna sugeruje oto, że mamy do czynienia „z pogarszającą się sytuacją finansów publicznych”. Jest to co najmniej nieścisłe. Wg AMECO (Eurostat) dług publiczny (brutto) Polski stanowił 57,4 proc. PKB w 2020 r. – po czym zmniejszył się do 54,1 proc. w 2021 r. W latach następnych ma on dalej się obniżać, do poziomu 49,5 proc. w 2023 r. Nadzwyczajne dodatkowe wydatki publiczne związane z wojną w Ukrainie mogą nieco podnieść poziom długu w stosunku do tych szacunków – jednak z pewnością nie na tyle, by siać panikę. Warto tu nadmienić, że o pogarszaniu się wskaźnika długu można mówić w odniesieniu do strefy euro, gdzie ma on wzrosnąć z poziomu 112,7 proc w 2021 r. do 114,6 proc. w 2023 r. (w latach 2004-2010, gdy prof. Wojtyna był członkiem Rady Polityki Pieniężnej, wskaźnik długu pogorszył się z poziomu 45,1 proc. do 54,6 proc. Nie przypominam sobie, aby wtedy alarmował on opinię publiczną).

Czemu służą limity długu?

W wielu miejscach tekst sugeruje w tonie nie dopuszczającym żadnych wątpliwości, że pogarszające się wskaźniki deficytów i długów finansów publicznych utrudniają kontrolę inflacji poprzez narzędzia polityki pieniężnej. Prof. Wojtyna sądzi, że to z tego względu rodzą się różne „ustawowe lub konstytucyjne limity deficytu i/lub długu publicznego. Tyle mówi teoria i wynikająca z niej dobra praktyka”. W tej sprawie mam zupełnie inny pogląd.

Owe limity miały ograniczać szanse niewypłacalności państw, a nie względy inflacyjne. Limity te mogą być pożyteczne w odniesieniu do krajów nadmiernie zadłużających się w walutach obcych. Zapewne stąd też znaczenie jakie im przypisywano w trakcie projektowania wspólnej waluty europejskiej (w strefie euro państwa członkowskie posługują się – i zapożyczają się w euro - walucie de facto obcej).

Limity te nie mają realnego znaczenia dla krajów z własną suwerenną walutą (i w niej się głównie zapożyczających). Żadne formalne ograniczania nie występują w USA, Japonii itd. Co więcej, nawet w strefie euro formalne limity nie mają mocy sprawczej – nawet w krajach tradycyjnie powściągliwych fiskalnie. W Niemczech wskaźnik długu wyniósł 71,4 proc. w 2021 r.; w 2023 r. ma on wynieść 68,1 proc. – przekraczając urzędowy limit 60 proc. Tyle w kwestii „dobrej praktyki wynikającej z teorii”. Dlaczego jednak polski Sejm zaszczycił (w 1997 r.) swoją Konstytucję limitami fiskalnymi? Motywy były psychologiczne, a nie merytoryczne. Bez głębszej refleksji po prostu „zmałpowano” kryteria fiskalne Maastricht (łącznie z merytorycznie niczym nie uzasadnionym 60 proc. limitem długu).

Fiskalna teoria poziomu cen: fikcja i fakty

W swoim oskarżycielskim (w stosunku do NBP) zapale, prof. Wojtyna powołuje się na tzw. fiskalną teorię poziomu cen. Jego zdaniem jest to „teoria bardzo kontrowersyjna i bardzo ryzykowna w praktyce, ale atrakcyjna politycznie”. NBP może – jego zdaniem – się na niej opierać, rzecz prosta „nieudolnie”. Otóż prof. Wojtyny rozumienie tej teorii nie ma z nią samą nic wspólnego. W tej teorii nie idzie wcale o uzasadnianie polityki promowania inflacji przy pomocy ekspansji fiskalnej, w celu „obniżania wartości długu publicznego” - jak mniema prof. Wojtyna. Rzecz jest m.in. o tym, czy – i w jakich warunkach – poziom cen może się jednoznacznie ukształtować w wyniku działań polityki fiskalnej (bez aktywnego udziału polityki pieniężnej). Teoria ta jest istotnie kontrowersyjna. Dowodzą tego liczne publikacje, w tym raczej krytyczne (np. „Requiem for the Fiscal Theory of the Price Level”, IMF, 2019). O praktycznej użyteczności tej teorii – a tym bardziej o jej „politycznej atrakcyjności” - nie ma więc w ogóle mowy, przynajmniej przewidywalnej przyszłości.

W swojej działalności NBP musi przyjąć do wiadomości obowiązujące decyzje władzy fiskalnej – i zareagować na nie zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą. Władza fiskalna jako część rządu wybranego w powszechnych wyborach, bezpośrednio reprezentuje Suwerena. Natomiast NBP (i jego RPP) takiego mandatu nie posiada. W żadnym wypadku nie wolno jednak insynuować, że NBP, dostosowując swe decyzje do obiektywnych okoliczności, ma zamiar uczestniczyć w jakimś tajemnym spisku mającym na celu promowaniu wyższej inflacji („w celu obniżania wartości długu publicznego”).

Jaka jest prawda?

Dla bardzo wielu ekonomistów (tak laików jak i domorosłych profesjonalistów) zdaje się nie ulegać wątpliwości, że rosnący dług publiczny prędzej lub później spowoduje przyspieszenie inflacji. Jednak udokumentowana historia każe wątpić w słuszność tezy o rosnącym długu publicznym jako „czynniku inflacjogennym”. W trakcie Wielkiej Recesji, po 2008 r., długi publiczne (w relacji do PKB) wzrosły niebywale, prawie wszędzie – wcale nie przynosząc wyższej inflacji. W latach 2008–2018 średnioroczna stopa inflacji wynosiła zaledwie 1,1 proc. w strefie euro (obejmującej 12 krajów zachodnioeuropejskich). W Niemczech inflacja wyniosła 1,2 proc., w USA 1,6 proc., w Japonii 0,4 proc. W Polsce średnioroczna inflacja w tym okresie wyniosła 1,7 proc. Oczywiście, zawsze można wierzyć, że w jakimś nieokreślonym „dłuższym” horyzoncie czasowym inflacja jednak przyspieszy - i to właśnie za sprawą zwiększonego długu.

Ostatecznie czytelnik ma prawo dowiedzieć się jaka jest „prawda” o związku deficytów i długu publicznego z inflacją. Odpowiedzi na to pytanie nie dostarcza „czysta teoria”, która manipulując parametrami i założeniami jest w stanie wygenerować dowolny wniosek. Pewnej wskazówki w tym zakresie może dostarczyć tylko „empiria” – świadectwo faktów o inflacyjnych skutkach rosnących długów publicznych. W tym względzie służę pomocą. Otóż w 2020 r. opublikowałem wyniki badań empirycznych dot. wzajemnych dynamicznych związków inflacji i tempa wzrostu długów publicznych („Public Debt Causing Inflation? Very Unlikely”, w „Real World Economics Review”, Issue 93. Skróconą wersję tego tekstu zamieścił Informator Finansowy NBP w październiku 2020 r.). Opierając się na szeregach czasowych dla dużej ilości krajów o gospodarce rynkowej doszedłem tam do wniosku, że „Powszechne przeświadczenie, że w ślad za deficytami fiskalnymi (i powiększaniem się długu publicznego) musi wystąpić przyspieszenie inflacji, nie jest poparte udokumentowanymi faktami.”

Autor jest Doradcą Prezesa NBP. Tekst wyraża opinie autora.

Opinie publikowane w „Rzeczpospolitej” są elementem debaty publicznej i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy redakcji.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Ekonomiści z CASE: Brak przełomu w roku przełomu
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Przerażające słowo „deregulacja”
Opinie Ekonomiczne
Unia Europejska w erze MAGA: mity o deficycie handlowym z USA
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Chrobry, do boju!
Opinie Ekonomiczne
Dlaczego dialog społeczny wymaga mocnej reprezentacji?