Do niedawna, gdy poznawałem kogoś nowego i zadawano mi pytanie, czym zajmuję się zawodowo, odpowiedź „podatkami" była powodem do wstydu. Ale już nie jest.
Ostatnie pandemiczne miesiące, a zwłaszcza tygodnie – czy to na rodzimym, polskim podwórku czy na poziomie unijnym – pokazały, jak kluczowe dla osiągnięcia politycznych celów są właśnie podatki. Są one teraz bardziej „trendy", niż gdy śpiewali o nich Beatlesi w piosence „Taxman".
Ci, którzy dziś interesują się podatkami, lepiej rozumieją politykę i jej szerszy kontekst, w którym należy umieścić dyskusje i negocjacje polityczne. Podejście do podatków, także ze strony Polski, musi stać się bardziej wspólnotowe, bo tego wymaga konstrukcja gospodarki w dzisiejszych „koronaczasach" i tak możemy znacząco wzmacniać Unię.
Podatek od GAFA czy tylko gafa?
Na krajowym podwórku tzw. podatek od reklam przyćmił wszystkie inne nowe daniny sukcesywnie wprowadzane przez rząd PiS. Protest przeciwko niemu stał się kwintesencją walki o niezależność mediów i praworządność. Mateusz Morawiecki porównał tę „składkę z tytułu reklamy" z pracami, które trwają na poziomie UE czy OECD. I minął się z prawdą. Różnic między tymi rozwiązaniami jest wiele, ale premier je zignorował. To jest tak, jakby ktoś nie widział różnicy między disco Donny Summer a disco polo zespołu Piękni i Młodzi i przekonywał, że „disco to disco".
Podatek przygotowywany na poziomie OECD ma dotyczyć nie tylko firm cyfrowych, ale także innych międzynarodowych gigantów, którzy obecnie łatwo mogą unikać płacenia podatków. Ma on stanowić podstawę dla unijnych regulacji. Prace skupiają się tam na dwóch filarach: pierwszy dotyczy opracowania metody alokacji profitów z podatków, drugi ma ustalić minimalną stawkę podatkową.