Reklama
Rozwiń

Marcin Piątkowski: Proponuję program gospodarczy „5i”

Chcąc wykorzystać największą w 1000-letniej historii szansę na dogonienie Zachodu, Polska powinna oprzeć politykę gospodarczą na programie „5i" obejmującym instytucje, inwestycje, innowacje, imigrację oraz inkluzywność.

Aktualizacja: 24.02.2021 21:51 Publikacja: 24.02.2021 21:00

Marcin Piątkowski: Proponuję program gospodarczy „5i”

Foto: iStockphoto

Globalny kryzys gospodarczy spowodowany koronawirusem powoli się kończy. Wraz z postępami w szczepieniu epidemia ma przygasać, choć będzie to niestety trwać za długo w stosunku do oczekiwań. Pokonanie jej będzie wielkim sukcesem ludzkości, ale nie można zapomnieć, że nikt nam nie zwróci utraconych dochodów, miejsc pracy, życiowych szans, a przede wszystkim kilku milionów zmarłych mieszkańców świata, w tym dziesiątek tysięcy Polaków. Epidemia na zawsze zostawi rany.

Na tym ponurym tle polskiej gospodarce poszczęściło się jednak lepiej niż innym. Wstępne szacunki GUS wskazujące na zaledwie 2,8-proc. spadek PKB w 2020 r. potwierdzają, że nasza gospodarka poradziła sobie z epidemią najlepiej spośród wszystkich dużych gospodarek Europy.

Polska pozostanie europejskim liderem wzrostu po 1989 r., najlepszą gospodarką na kontynencie od czasu ZOMO do czasu ZOOMA. Prognozowany wzrost PKB o ponad 4 proc. w 2021 r. podtrzyma trend.

Lewandowski globalnej gospodarki

Koronawirusowa recesja w Polsce była płytsza niż gdzie indziej w Europie z kilku powodów: niskiego udziału turystyki w dochodzie narodowym, zdywersyfikowanej gospodarce, elastyczności firm i wytrwałości konsumentów. Ale też dzięki dobrej polityce fiskalnej i pieniężnej. Ekspansywna polityka fiskalna, odzwierciedlona w „tarczach", uchroniła setki tysięcy miejsc pracy, a aktywna polityka NBP pomogła ustabilizować rynek finansowy i ceny długu, choć nie bez uszczerbku dla rentowności sektora bankowego, realnej wartości oszczędności czy cenowej dostępności mieszkań. Najważniejszy cel polityki gospodarczej został jednak osiągnięty: polska gospodarka przeszła przez kryzys z mniejszymi stratami niż inne i po raz kolejny udowodniła, że jest Lewandowskim europejskiej gospodarki.

Antykryzysowa polityka gospodarcza zasłużyła na wysokie oceny MFW, Banku Światowego i innych międzynarodowych organizacji. Gospodarczy „złoty wiek" dalej więc trwa, a dystans rozwojowy do Zachodu zmniejszał się „dzięki" kryzysowi jeszcze szybciej. 30 lat temu średni dochód Włocha był ponad trzy razy wyższy od dochodu Polaka; dzisiaj jest wyższy o mniej niż jedną trzecią. Za kilka lat – rzecz nie do pomyślenia na początku polskiej transformacji i w całej naszej historii – dochody przeciętnego Polaka, uwzględniające różnice cen u fryzjera w Milanówku i Mediolanie, zrównają się z włoskimi.

Osiągnięty sukces nie gwarantuje jednak sukcesu w przyszłości. Aby zmaksymalizować potencjał rozwoju i wykorzystać największą w 1000-letniej historii szansę na dogonienie Zachodu, Polska powinna oprzeć politykę gospodarczą na programie „5i": instytucje, inwestycje, innowacje, imigracje i inkluzywność.

Wśród ekonomistów panuje zgoda, że silne instytucje – niezależne sądy i rządy prawa, konkurencyjne rynki, wolne media, skuteczna administracja czy mocne państwo – są kluczowe dla długoterminowego rozwoju gospodarczego i wzrostu dobrostanu społeczeństwa. Wszystkie 44 kraje, które Bank Światowy definiuje jako gospodarki rozwinięte (z wyjątkiem kilku małych państw wyspiarskich i gospodarek opartych na ropie), mają też wysokorozwinięte instytucje. Bez mocnych instytucji nie ma mocnych gospodarek. Polska historia gospodarcza jest tego przykładem: w czasie całej historii nasz kraj doganiał Zachód wtedy, kiedy przyjmował zachodnie instytucje i się westernizował – w XVI-wiecznym złotym wieku, w czasie zaborów oraz najbardziej – po 1989 r. I cofał się w rozwoju przez pozostały okres historii, kiedy odrzucał nowoczesne instytucje i się „uwschodniał" .

W strategicznym interesie Polski leży dalsze wzmacnianie instytucji i absorbowanie ich z bliskiego nam kulturowo Zachodu. Lepszych instytucji niż zachodnie na świecie nie wymyślono. Wszystkie kraje, które w ostatnich dziesięcioleciach dogoniły Zachód, w tym Japonia i azjatyckie tygrysy, takie jak Korea, Tajwan czy Singapur, osiągnęły sukces w dużym stopniu dzięki skopiowaniu zachodnich instytucji.

Żaden Japończyk, Koreańczyk czy Singapurczyk nie stał się przez to mniej japoński, koreański czy singapurski. Stał się za to bogatszy, bardziej wolny i szczęśliwy. Polska powinna iść w tym samym kierunku: wzmacniać instytucje, być liderem dalszej europejskiej integracji i stać się głównym motorem – może to dzisiaj zabrzmieć utopijnie – budowy Stanów Zjednoczonych Europy. Ameryką nigdy nie będziemy, ale możemy zostać jej lepszą, bo europejską wersją. Z korzyścią dla wszystkich.

Polska potrzebuje też większych inwestycji, pisałem już o tym w tekście „Czas na drugą Gdynię" („Rz" z 13 października 2020 r.). Powinnyśmy dążyć do podwojenia wartości inwestycji publicznych z niecałych 5 proc. do 10 proc. PKB i dzięki temu szybciej zasypać milenijną cywilizacyjną dziurę, która od zawsze hamowała nasz rozwój i obniżała jakość życia.

Trzeba inwestować nie tylko w autostrady, szybkie koleje, nowe tramwaje i warszawskie metro, ale też w żłobki, przedszkola, ochronę zdrowia oraz w czyste powietrze i zieloną gospodarkę, które są kluczowe dla gospodarczo, społecznie i ekologicznie zrównoważonego rozwoju. Jeśli mamy ograniczenia w zarządzaniu inwestycjami publicznymi, to zainwestujemy likwidację tych ograniczeń. Jeśli mamy zbyt skomplikowane przepisy, to je uprośćmy. Nie ma żadnego naturalnego prawa, które uniemożliwiłoby nam podwojenie inwestycji. To zależy tylko od nas samych.

Pieniędzy na inwestycje nie zabraknie, bo za chwilę dostaniemy dodatkowe miliardy euro z Unii, a inne inwestycje można sfinansować najtańszym długiem w polskiej historii, po koszcie 1,3 proc. rocznie w przypadku obligacji dziesięcioletnich i bliskim zera – dwuletnich. Nic nie wskazuje, aby koszty finansowania miały znacząco wzrosnąć w przyszłości, bo globalna nadwyżka oszczędności i aktywna rola banków centralnych będą trzymać stopy procentowe na niskim poziomie. Skorzystajmy więc z subsydiów od globalnych i krajowych inwestorów, którzy finansują nasz dług z negatywnym realnym oprocentowaniem, aby zbudować nową, lepszą i bardziej nowoczesną Polskę na pokolenia.

Teraz innowacje

Trzeba też zainwestować w innowacje. Jeśli nawet Polska już nie jest „montownią" i coraz większa część naszej produkcji i eksportu oparta jest na rodzimych kwalifikacjach i kapitale intelektualnym, to do wąskiej grupy krajów, które od stuleci należą do światowego cywilizacyjnego, technologicznego i gospodarczego „rdzenia" dalej nam bardzo daleko. Nigdy nie dołączymy do tego „rdzenia", jeśli nie zainwestujemy w najwyższej jakości szkoły, uniwersytety i praktyki menedżerskie, bez których – na co wskazują coraz liczniejsze badania – firmy nie staną się innowacyjne. Bez zwiększonych inwestycji w nasze umysły, kwalifikacje i możliwości, nigdy nie przejdziemy od imitacji do innowacji i od ziemniaczanych czipsów do mikroczipów (pisałem o tym w artykule „Od imitacji do innowacji", „Rz"z 13 maja 2015 r.).

Przykład Chin, które wciąż są od nas o prawie połowę biedniejsze, jeśli chodzi o dochody na mieszkańca, ale wydają na badania i rozwój w proporcji do PKB ponad dwa razy więcej niż my, inwestują w światowej klasy uniwersytety (Uniwersytet Pekiński czy Uniwersytet Tsignhua to bez mała już Harvard czy MIT) i sowicie wynagradzają naukowców (chiński akademik może spodziewać się średnio 44 tys. dol. nagrody za publikację w prestiżowym naukowym periodyku, takim jak np. „Nature"), pokazuje, że polityka gospodarcza może zwiększać innowacyjność.

Bez stosownej polityki trudno o jakościowy skok w tej sferze. Albo zaczniemy więcej inwestować w przyszłość, w tym w nowo rozwijające się technologie, takie jak zielona gospodarka, biotechnologie czy elektromobilność, gdzie łatwiej zostać światowym liderem, albo pozostaniemy na technologicznych peryferiach.

Polska musi też szerzej otworzyć się na imigracje. Nawet najlepsza na świecie polityka prorodzinna, a nam do niej daleko, nie zahamuje demograficznej degrengolady i nigdy nie pozwoli Polsce osiągnąć zastępowalności pokoleń (podwyższenia wskaźnika dzietności z 1,43 do 2,1). Żadne 500+ czy jego wielokrotność tego nie zmieni. Lepszym, skuteczniejszym i bardziej prorozwojowym rozwiązaniem byłoby otwarcie polskich uczelni dla miliona młodych, inteligentnych i przedsiębiorczych ludzi z biedniejszych krajów (przeciętny Polak jest bogatszy od ponad 85 proc. ludzkości, więc kandydatów nie zabraknie) i zachęcenie minimum 100 tys. rocznie z nich, aby zostali w Polsce. Miliony młodych Filipińczyków, Wietnamczyków i Etiopczyków, zrobiłyby wiele, by studiować w Polsce i potem osiąść w naszym kraju na stałe. Parafrazując Józefa Piłsudskiego, albo Polska otworzy się na nowych Polaków, albo nigdy nie będzie wielka.

Solidarność społeczna

Wreszcie kluczowym kierunkiem polityki gospodarczej musi być społeczna inkluzywność. Wzrost gospodarczy nie ma ekonomicznego, społecznego i moralnego sensu, jeśli nie wspiera dobrobytu wszystkich Polaków, przede wszystkim tych najsłabszych i najbiedniejszych. Celem polityki gospodarczej powinien być szybszy wzrost dochodów i jakości życia biedniejszej części społeczeństwa niż warstw bogatszych, którym, co warto podkreślić, w życiu udało się nie tylko z powodu talentu, inteligencji i ciężkiej pracy, ale też niezależnego od siebie losowego doboru rodzinnych genów, zastanych możliwości rozwoju czy zwyczajnego łuta szczęścia.

Trzeba więc dalej zwiększać progresywność systemu podatkowego, w tym poprzez opodatkowanie majątku i aktywów finansowych, dzielić się prosperity w ramach programu narodowej dywidendy (inaczej zwanego programem 500+), a jest się czym dzielić, bo przez ostatnie 30 lat udało nam się zwiększyć dochód narodowy na mieszkańca aż trzy razy, stopniowo podnosić płacę minimalną oraz inwestować w wysokiej jakości usługi publiczne, w tym w edukację, ochronę zdrowia i transport. Nie ma prawdziwej wolności bez społecznej solidarności.

Trzeba też zwiększać inkluzywność w całej UE. Warto np. wprowadzić w życie unijny program „kapitał na życiowy start" w formie funduszu wartego 20 tys. euro dla każdego europejskiego, w tym polskiego, 18-latka, który finansowałby koszty edukacji czy zakupu pierwszego mieszkania. To świetny sposób na choć częściowe wyrównanie życiowych szans każdego młodego Europejczyka, zmniejszenie nierówności (bo te same pieniądze miałyby inną wartość dla Polaka czy Niemca) i na – co może się okazać najważniejsze – stworzenie Europejczyków, którzy czują, że coś bezpośrednio Unii zawdzięczają (bo autostrady, aquaparki, darmowy roaming czy otwarte granice są już oczywiste). Koszty programu można sfinansować w ramach m.in. nowego podatku od globalnych korporacji, które na unijnym jednolitym rynku najbardziej zyskują, ale się do niego najmniej dokładają z powodu przerzucania dochodów do rajów podatkowych i szkodliwej konkurencji podatkowej między krajami.

Polskiej gospodarce znowu udało się wyjść z kryzysu lepiej niż innym, ale gospodarcze, społeczne i polityczne skutki globalnej epidemii będą trwać jeszcze długo. Teraz się decyduje, która ze światowych gospodarek najszybciej wyjdzie z pokryzysowego zakrętu. Polska ma szansę znowu być w gronie światowych zwycięzców. Nie zmarnujmy tego.

Dr hab. Marcin Piątkowski jest ekonomistą pracującym w Pekinie, profesorem Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, autorem książki „Europejski lider wzrostu. Polska droga od ekonomicznych peryferii do gospodarki sukcesu"

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku