1 stycznia Niemcy przejmą prezydencję G7 na 2022 rok. Tego samego dnia Francja obejmie do końca czerwca przewodnictwo w UE. Ta kalendarzowa zbieżność stawia Olafa Scholza, nowego kanclerza Niemiec, i Emmanuela Macrona, prezydenta Francji, w centrum uwagi świata. W czym są do siebie podobni? W czym się różnią? Czy się ze sobą zestroją, czy też nie? To ważne pytania dla Europy, która stoi w obliczu wyjątkowo niepewnej przyszłości zarówno pod względem gospodarczym, jak i geopolitycznym.
Niemieccy socjaldemokraci, którzy po raz pierwszy od 2005 roku ponownie stanęli na czele niemieckiego rządu, wiążą duże nadzieje z bliskim partnerstwem z Macronem. Mają nadzieję, że dzięki osi z Paryżem uda im się w końcu przezwyciężyć często dość konserwatywne tradycje niemieckiej polityki fiskalnej.
Duet mocarstw?
Podobieństwa między Scholzem i Macronem są tyleż interesujące, co odkrywcze. To, że obaj panowie są raczej niskiego wzrostu (odpowiednio 1,70 m i 1,73 m), jest raczej ciekawostką. O wiele bardziej znaczące są dwa fakty: po pierwsze, obaj panowie są technokratami, a po drugie, tak bardzo ufają własnej potędze intelektualnej, że łatwo można ich uznać za aroganckich.
Emocje w polityce: wielka różnica
Emmanuel Macron potrafi z dużą wprawą wprowadzać emocje do swoich wystąpień. Robi to z premedytacją, chcąc złagodzić swoją wyniosłość. Ponadto, jako „ENArque” (absolwent École Normale d'Administration – red.), Macron bardzo lubi angażować się w debaty.
Olafowi Scholzowi z kolei bardzo trudno jest wykazać się choćby niewielką dozą emocjonalności, choć pracuje nad tym. Jeśli jednak nie zwraca na to uwagi, to jego wypowiedzi cechuje monotonia, która zdaje się wręcz świadomie zmierzać do uśpienia narodu niemieckiego.