Kariera po japońsku

Kazuo Furukawa, prezes koncernu Hitachi. Po 30 latach sumiennej pracy w jednej firmie zasiadł w fotelu jej prezesa. I pokieruje nią w najtrudniejszym roku w historii Hitachi

Publikacja: 31.01.2009 02:46

Kazuo Furukawa w Hitachi pracuje od początku kariery. Zarządza firmą, która zamierza zwolnić teraz 7

Kazuo Furukawa w Hitachi pracuje od początku kariery. Zarządza firmą, która zamierza zwolnić teraz 7 tys. pracowników

Foto: AFP

Zamknięty w sobie, oschły i zbyt formalny. Takie opinie na jego temat przeważają, ale coś podobnego można powiedzieć o większości szefów japońskich firm, zazwyczaj niegrzeszących zbytnią charyzmą. Nominacja na szefa Hitachi nie była zaskoczeniem, w końcu spędził w nim ponad 30 lat. Czeka go teraz chyba największe wyzwanie w karierze – Hitachi ogłosiło, że spodziewa się 7,8 mld dol. rocznej straty, chce też zwolnić 7 tys. pracowników, głównie w Japonii.

W 1971 r. skończył w Tokio inżynierię elektryczną. Od razu zaczął pracę w Hitachi i jest przykładem typowej kariery zawodowej po japońsku – czyli jedna firma na całe życie. Jak mówił w wywiadach udzielonych po wyborze na prezesa, nigdy nie myślał o przejściu do innej firmy, nie narzekał na brak wyzwań.

Aby awansować, musiał się jednak solidnie napracować. Lista stanowisk, jakie zajmował, liczy co najmniej kilkanaście pozycji. Bezpośrednio przed awansem był wiceprezesem koncernu, kierował też departamentem odpowiedzialnym za eksport. Od 2003 r. był szefem części firmy zajmującej się systemami telekomunikacyjnymi. Jeszcze wcześniej Hitachi wysłało go do zarządzania swoimi spółkami m.in. w Chinach czy Stanach Zjednoczonych.

Miał ogromne pole manewru. Hitachi w Polsce kojarzy się głównie ze sprzętem elektronicznym, w wielu domach był to pierwszy telewizor kolorowy. Koncern zajmuje się jednak także produkcją systemów przemysłowych, akcesoriów i narzędzi budowlanych. Istnieje od 1910 r., zatrudnia prawie 390 tys. osób. Słowem, jako typowy koncern japoński zajmuje się niemal wszystkim.

Wielokrotnie podnoszono zarzut, że Furukawa nie zrobił nic, żeby tak skomplikowaną strukturę, którą ogarnia może tylko kilka osób, choć trochę uprościć. Chwalono go jednak za inne pomysły. Już w roku nominacji prezesa sfinalizował zakup za ok. 460 mln dol. firmy Clarion, produkującej sprzęt audio i systemy nawigacji do samochodów. Analitycy podkreślali, że zapłacił dobrą cenę i był na tyle skuteczny w negocjacjach, by nie licytować do upadłego, co często zdarzało się w tym czasie potężnym firmom .

– Liczymy na zyski w przyszłości, nie chcemy się koncentrować na jednym sektorze – mówił po przejęciu Clariona Furukawa. Nie trzeba było długo czekać, by po jego słowach w mediach gruchnęła wieść, że Hitachi jest zainteresowane zakupem akcji General Electric. Co prawda, obydwie firmy zaprzeczyły, jednak jeszcze długo analitycy prześcigali się w domysłach. Furukawa zapowiedział wówczas, że na razie firma skupi się na już prowadzonych operacjach. Te słowa okazały się prorocze, Hitachi w najbliższym czasie z pewnością nie będzie miało sił na przejęcia.

Zamknięty w sobie, oschły i zbyt formalny. Takie opinie na jego temat przeważają, ale coś podobnego można powiedzieć o większości szefów japońskich firm, zazwyczaj niegrzeszących zbytnią charyzmą. Nominacja na szefa Hitachi nie była zaskoczeniem, w końcu spędził w nim ponad 30 lat. Czeka go teraz chyba największe wyzwanie w karierze – Hitachi ogłosiło, że spodziewa się 7,8 mld dol. rocznej straty, chce też zwolnić 7 tys. pracowników, głównie w Japonii.

Pozostało jeszcze 82% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Robert Gwiazdowski: Repolonizacja, czyli reupartyjnienie gospodarki
Opinie Ekonomiczne
Bogusław Chrabota: Tusku, nie ścigaj się z Trumpem
Opinie Ekonomiczne
Tusk odpowiada na Trumpa czy mówi Trumpem?
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Zamiast obniżać składkę zdrowotną, trzeba ją skasować
Opinie Ekonomiczne
Bełdowski, Góral: Kowal zawinił, bank powiesili