Święty Graal innowacyjności

Zbliżamy się do nowej perspektywy unijnego finansowania. To ostatnia już tak duża pomoc dla Polski z unijnej kasy i nie możemy jej zmarnować – pisze prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej.

Publikacja: 11.10.2013 11:31

Święty Graal innowacyjności

Foto: Fotorzepa, dp Dominik Pisarek

Red

Według ostatniego rankingu Innovation Union Scoreboard (z 2013 roku) Polska znajduje się na jednym z ostatnich miejsc (dwudziestym czwartym) wśród krajów Unii Europejskiej. Nie jest to z pewnością satysfakcjonujący wynik dla państwa aspirującego do roli lidera w regionie Europy Środkowo-Wschodniej.

Zbliżamy się do nowej perspektywy unijnego finansowania. Nie będę tu oryginalny, powtarzając, że kolejny już – po dofinansowaniu z lat 2007–2013 tak ogromny zastrzyk finansowy jest dla Polski niepowtarzalną szansą na skok rozwojowy. Ponieważ jest to ostatnia już tak duża pomoc dla Polski z unijnej kasy, nie możemy jej zmarnować.

Decydenci poszukujący recept na rozwój innowacyjności, swoje decyzje opierają zazwyczaj na podstawie jak najdalej posuniętej parametryzacji rzeczywistości. Posługując się narzędziami właściwymi dla takiego podejścia, chciałbym trochę przewrotnie udowodnić, że nie wszystko da się policzyć i wstawić w tabelki, a największą rolę w innowacyjności odgrywa czynnik niemierzalny i bardzo trudny do przeliczenia na pieniądze, a mianowicie: kreatywność.

Wróćmy jednak do wskaźników. Jednym z parametrów świadczących o możliwościach rozwoju poszczególnych krajów jest tzw. współczynnik innowacyjności (ang. Summary Innovation Index, skr. SII). Świadczy on przede wszystkim o potencjale danego kraju do rozwijania innowacyjnej gospodarki i jest brany pod uwagę na przykład przy ocenie zdolności kredytowej danego kraju.

Współczynnik innowacyjności SII jest obliczany na podstawie parametrów w trzech obszarach: potencjału, aktywności firm oraz wyników w postaci innowacyjnych produktów. Z racji swoich własnych doświadczeń, mogę odnieść się jedynie do kwestii potencjału. Na tym przykładzie chciałbym zastanowić się, w jakie obszary powinniśmy zainwestować, żeby poprawić naszą innowacyjność i co powinniśmy zmienić, żeby awansować do lepszej ligi.

Potencjał tkwi w nauce

Współczynnik innowacyjności w zakresie potencjału jest mierzony w trzech grupach:

– potencjału ludzkiego (tu brana jest pod uwagę m.in.: liczba uzyskanych doktoratów na 1000 mieszkańców w wieku 25–34 lat czy procentowy udział mieszkańców w wieku 30–34 lat posiadających wyższe wykształcenie);

– otwartości, promocji jakości i atrakcyjności systemu uprawiania nauki (pod uwagę bierzemy m.in.: liczbę prac naukowych z przynajmniej jednym autorem zagranicznym na 1 mln mieszkańców; udział prac naukowych zaliczanych do grupy 10 proc. najlepiej cytowanych w danej dziedzinie, w stosunku do wszystkich opublikowanych prac; udział doktorantów pochodzących spoza Unii Europejskiej w stosunku do ogólnej liczby doktorantów);

– finansowania nauki (procentowy udział wydatków na badania i rozwój z budżetu kraju, procentowy udział inwestycji typu venture capital w firmy istniejące/tworzone w danym kraju w stosunku do PKB).

Nie wszystko da się policzyć i wstawić w tabelki, a największą rolę w innowacyjności odgrywa czynnik niemierzalny i bardzo trudny do przeliczenia na pieniądze, a mianowicie kreatywność

Praktycznie wszystkie wskaźniki, jakie składają się na ten element współczynnika innowacyjności, są ściśle związane z wynikami naukowymi oraz systemem uprawiania nauki i jej finansowania. Stwierdzenie, że nauka rozwija gospodarkę, nie jest nowym odkryciem. Chciałbym jednak nieco głębiej zastanowić się, co to tak naprawdę znaczy.

Mniej studentów, czyli mniej doktorantów

Przyjrzyjmy się poszczególnym elementom składającym się na nasz współczynnik. Pierwszy z kolei: doktoraty. Szacuje się, że w ciągu najbliższych 25 lat liczba studentów w polskich uczelniach zmaleje o 25 proc. To oznacza, że zmniejszy się także liczba doktorantów. Z myślą o podwyższeniu w Polsce wskaźnika potencjału ludzkiego musimy więc otworzyć nasz system edukacji wyższej na obywateli innych krajów oraz na Polaków powracających z zagranicy. Jednak, żeby stać się atrakcyjnym miejscem edukacji dla najzdolniejszych studentów z całego świata, konieczne są inwestycje w jakość kształcenia.

Jak wygląda obecna sytuacja? W 2010 r. udział  ukończonych doktoratów na 1000 młodych ludzi w wieku 25–34 lat wynosił w Polsce jedynie 0,53. Średnia krajów Unii Europejskiej jest przeszło trzy razy większa. Jednym ze sposobów na przełamanie tej słabości i osiągnięcie lepszych wyników w kształceniu doktorantów jest uruchamianie w Polsce międzynarodowych projektów doktoranckich. Chodzi o to, by polskie instytucje prowadziły wspólne projekty badawcze z wiodącymi zagranicznymi zespołami, zatrudniając do ich realizacji doktorantów.

W ten sposób, współpracując ze światowymi autorytetami i mając kontakt z międzynarodowym stylem uprawiania nauki, dostają oni szansę na dynamiczny rozwój, jaki trudno jest osiągnąć, poruszając się jedynie w ramach własnego zespołu. Pójście w tym kierunku powinno jednocześnie wpłynąć na zwiększenie udziału doktorantów spoza Unii, wykonujących prace doktorskie w Polsce.

Żeby Polska stała się atrakcyjnym miejscem pracy dla młodych doktorów i liderów zespołów naukowych, konieczna jest głęboka transformacja systemu kształcenia akademickiego. Potrzebna jest m.in. konsolidacja krajowych wyższych uczelni (samych państwowych jest w Polsce ponad 130). Celem takiej konsolidacji powinno być stworzenie kilku w skali kraju prawdziwych uniwersytetów badawczych. Mam tu na myśli ośrodki, które uczyłyby studentów – przyszłych pracowników innowacyjnej gospodarki, nie gotowej wiedzy, ale – kreatywności. Aby tak się działo, uniwersytety te powinny być skoncentrowane na działalności naukowej. Nie ma bowiem lepszej metody rozwijania kreatywności, niż zaangażowanie studentów w badania naukowe.

Pamiętajmy, że aby jakość nauki była ponadprzeciętna, muszą się nią zajmować ludzie ponadprzeciętnie zdolni. Kariera badawcza musi stać się dla absolwentów atrakcyjną ścieżką kariery.

Nauka użytkowa czy wolna

Spójrzmy na kolejny wskaźnik współczynnika innowacyjności: udział prac naukowych mieszczących się w grupie 10 proc. najczęściej cytowanych prac (w danej dziedzinie) w ogólnej „produkcji" naukowej danego kraju.

Larry Page i Sergey Brin nie zamierzali wymyślić Google, byli po prostu zafascynowani czystą matematyką

Poziom cytowań, mimo wielu ograniczeń i niedoskonałości, jest we współczesnej nauce powszechnie uznawany za miernik sukcesu. Co istotne: parametr ten stosuje się dla tej części nauki, którą zwykło się nazywać badaniami podstawowymi (czyli zajmującymi się wyjaśnianiem zjawisk, odkrywaniem nowych praw, konstruowaniem teorii i hipotez), w odróżnieniu od badań stosowanych, które stawiają sobie cele praktyczne, takie jak np. opracowanie nowych materiałów, prototypów urządzeń itp.

Wyniki badań stosowanych zazwyczaj są jednak patentowane lub ukrywane przed konkurencją. To właśnie badania podstawowe (które wolę nazywać badaniami inicjowanymi przez ciekawość poznawczą, z ang. curiosity-driven research), a więc te, których ewentualne przyszłe praktyczne zastosowania są niepewne, służą do określania poziomu innowacyjności danego kraju.

Dlatego dziwią mnie propozycje, pojawiające się w dyskusjach nad wykorzystaniem unijnego finansowania na lata 2014–2020, zakładające, że powinniśmy wspierać z tego źródła jedynie badania stosowane. To dzięki wynikom badań podstawowych mamy dzisiaj nowe leki, technologie i produkty. Informatycy Larry Page i Sergey Brin nie zamierzali wymyślić Googla, byli po prostu zafascynowani czystą matematyką i opracowali algorytmy, które dały się później zastosować w przeszukiwaniu dużych zbiorów. Podobnie, dzięki badaniom podejmowanym z potrzeby odpowiedzi na fundamentalne pytania, powstały światłowody, system GPS, techniki obrazowania oparte na rezonansie magnetycznym, baterie litowe w naszych komputerach, a także wiele innych produktów, których codziennie używamy.

Nauka stymulowana przez głód poznania jest inwestycją wysokiego ryzyka. Jednak państwo nie powinno kierować się jedynie myśleniem właściwym dla prywatnego akcjonariusza: wykładam pieniądze i w stosunkowo krótkim czasie chcę na nich zarobić. To właśnie zadaniem państwa są długofalowe inwestycje, z których część z założenia nie przyniesie szybkich zysków. Być może za jakiś czas zwrócą się one jednak w inny, niemożliwy dziś do przewidzenia, a cenny w skali całego społeczeństwa sposób.

Jak podzielić tort

Następnym parametrem, który może poprawić naszą innowacyjność, jest wysokość nakładów na badania i rozwój. Obecnie zbliżamy się do 0,8 proc. PKB, co plasuje nas na 20. miejscu w Unii Europejskiej. Udział środków prywatnych w nakładach na działalność badawczo-rozwojową wynosił w 2011 r. w naszym kraju 28 proc., podczas gdy średnia dla trzech liderów UE wynosi 63 proc. Budżet państwa pozostaje w naszym kraju największym sponsorem, de facto decydującym o być albo nie być nauki. Sposób rozdziału środków budżetowych decyduje zatem w Polsce o kierunku rozwoju (lub – przy negatywnym scenariuszu – o zastoju) nauki.

Na podstawie doświadczeń krajów zaliczanych do liderów innowacyjności wiadomo, że najlepsze warunki dla rozwoju nauki powstają przy zachowaniu równowagi między finansowaniem badań typu bottom up (sam uczony proponuje tematykę badań) oraz top down (mecenas, czyli państwo lub przedsiębiorca z góry określa uczonym cel badań). Sądzę, że w nowej perspektywie unijnego finansowania także powinniśmy taką równowagę zachować.

Odrębną kwestią jest zwiększenie zaangażowania przedsiębiorstw w finansowanie nauki. Dochodzimy tu do ostatniego parametru składającego się na nasz współczynnik innowacyjności: zaangażowania typu venture capital w innowacyjne firmy. Słabym punktem tego procesu w Polsce jest brak nowych osiągnięć naukowych, które są na tyle dojrzałe komercyjnie, by móc zainteresować inwestorów. Dzięki funduszom europejskim możemy rozwinąć narzędzia wspomagające ten proces: wspomaganie funduszy wysokiego ryzyka oraz wsparcie typu proof of concept, z powodzeniem stosowane w dobrze funkcjonujących systemach finansowania nauki za granicą.

System proof of concept polega na udzielaniu bezzwrotnych dotacji, dzięki którym naukowcy pracujący w firmach lub instytucjach naukowych mogą zweryfikować swoje oryginalne wyniki naukowe pod kątem ich komercjalizacji. Taka forma pomocy wypełniałaby lukę istniejącą obecnie w obszarze wdrożeń osiągnięć naukowych do gospodarki: naukowcy nie są przygotowani merytorycznie ani finansowo do rozwinięcia swoich badań do fazy wymaganej przez rynek, z kolei biznes nie może sobie pozwolić na inwestycję w „kota w worku" – w badania, które dają szansę, ale nie gwarancję wygenerowania produktu, który sprawdzi się na rynku.

Inwestujmy mądrze

Kończąc ten szkicowy przegląd parametrów opracowanych przez unijnych technokratów dla oceny poziomu innowacyjności poszczególnych krajów, chciałbym jeszcze raz podkreślić: aby znacząco wpłynąć na rozwój naszego kraju, nie możemy sobie pozwolić na wykorzystanie ostatniego dużego unijnego dofinansowania na doraźne cele i pozorne doganianie lepszych od nas (w rozumieniu przenoszenia na nasz grunt opracowanych gdzie indziej rozwiązań i technologii). Szansą na poprawę naszej innowacyjności są długofalowe inwestycje w kluczowe obszary warunkujące jej poziom: w edukację opartą na kreatywności, w nauki inicjowane przez ciekawość poznawczą oraz w zachęty dla biznesu niwelujące ryzyko inwestycji w badania naukowe.

Opinie Ekonomiczne
Dlaczego warto pomagać innym, czyli czego zabrakło w exposé ministra Sikorskiego
Opinie Ekonomiczne
Leszek Pacholski: Interesy ludzi nauki nie uwzględniają potrzeb polskiej gospodarki
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof A. Kowalczyk: Jak skrócić tydzień pracy w Polsce
Opinie Ekonomiczne
Stanisław Stasiura: Kanada – wybory w czasach wojny celnej
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie Ekonomiczne
Adam Roguski: Polscy milionerzy wolą luksusowe samochody i spa niż nieruchomości