Ale poza formalnymi sankcjami, na decyzje biznesowe przyszłych inwestorów w Rosji wpływałoby wiele czynników ryzyka kraju, którego sytuacja znacząco pogorszyła się w wyniku konfliktu z Ukrainą. Kombinacja sankcji formalnych i tych nieformalnych, bo wynikających z indywidualnych decyzji biznesowych, wydaje się dużym zagrożeniem dla rosyjskiej gospodarki i tamtego rynku finansowego.
Dzieje się tak, ponieważ Rosja, jak i niektóre z tygrysów BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny i RPA – red.), przespała okres wysokich cen surowców i nie zdywersyfikowała swojej gospodarki. Pozostała surowcową monokulturą.
Tymczasem łupkowa rewolucja w USA, w połączeniu z gospodarczym spowolnieniem największych konsumentów surowców, to ceny surowców raczej niższe niż wyższe. A bez surowców rachunek obrotów bieżących Rosji ma deficyt na poziomie 15 proc. PKB, który ostatnio szybko się pogarszał. Rosja pod wieloma względami przypomina więc inne gospodarki wschodzące, które doświadczyły przegrzania koniunktury. Na dodatek perspektywy wzrostu tej grupy wyglądają znacznie słabiej, niż się do niedawna wydawało. Właśnie dlatego już przed inwazją na Krym z Rosji odpływał kapitał, a rubel od początku roku traci najbardziej ze wszystkich walut rynków wschodzących (ok. -10 proc.).
Żeby zmienić ten obraz, Rosja potrzebuje nowych technologii, wiedzy i inwestycji zagranicznych, które pozwolą rozpędzić nowy silnik wzrostu. Sankcje ekonomiczne – te formalne i nieformalne – mogą utrudnić drogę Rosjan do grupy gospodarek rozwiniętych. A to przecież było przesłaniem exposé prezydenta Putina po jego reelekcji na kolejną kadencję.
Z drugiej strony Rosja jest dziś zupełnie inna od Rosji z czasu kryzysu w 1998 r. Posiada ok. 490 mld dol. aktywów rezerwowych. Wówczas było to ok. 10 mld. To zapewne jeden z powodów podjęcia przez rosyjskich polityków tak ryzykownej dla własnych rynków finansowych decyzji o konflikcie zbrojnym z Ukrainą.