Do redakcji zgłosiła się czytelniczka z takim problem: zadzwoniła na numer z ogłoszenia, bo zainteresował ją lokal na wynajem. Umówiła się z oferującym, obejrzała pomieszczenia i zdecydowała, że odpowiada jej i lokum, i atrakcyjny czynsz. Uznała, że to okazja, bo stawka była niższa niż rynkowa.
Gdy zapytała, kiedy może podpisać umowę, okazało się, że sprawa nie jest już taka prosta, bo musi uiścić stosowną opłatę. Pan pokazujący lokal powiedział, że jest agentem pośredniczącym w transakcji, a nie właścicielem, a mieszkanie wynajmuje w imieniu pełnomocnika właściciela.
Jednak ani z właścicielem lokum, ani z pełnomocnikiem spotkać się nie można, bo pierwszy pracuje za granicą, więc kontakt z nim jest utrudniony, a drugi nie ma czasu, gdyż prowadzi własny biznes, stąd ciężar wynajęcia lokalu spadł na agenta. Niby nic w tym nadzwyczajnego, ale skąd wiadomo, kto jest kim?
Domniemany agent nie pokazał ani umowy, że ma zlecone pośrednictwo w znalezieniu najemcy, ani pełnomocnictwa od pełnomocnika właściciela czy też samego właściciela. Do żadnego z nich nie dał kontaktu. Zażądał jednak kilkuset złotych za skojarzenie stron transakcji, choć przez telefon nie powiedział czytelniczce, że jest agentem i że pobierze od niej prowizję.
Myślała, że idzie na spotkanie z właścicielem mieszkania. Czytelniczka pyta: co robić, bo czynsz jest atrakcyjny? Obawia się jednak, że za chwilę zjawi się właściciel i podobnie jak jej znajomego, który wynajmował lokal w innej dzielnicy, zapyta: Co pani robi w moim mieszkaniu?