Komisja Europejska chce poznać zdanie członków Unii na temat rozbudowy gazociągu północnego. Pod warunkiem, że zdanie to będzie się pokrywało z opinią samych brukselskich urzędników. A ci już zdecydowali, że Gazprom dostanie zgodę na rozbudowę rury na dnie Bałtyku. A za tym pójdą pewnie kolejne zgody na kolejne rosyjskie rury, które zastąpią największy szlak przesyłu gazu z federacji, wiodący obecnie przez Ukrainę.
W tym szaleństwie jest metoda, a kiedy nie wiadomo o co chodzi, to zapewne chodzi o pieniądze. I to wielkie, na które liczą Niemcy i Austriacy - najwięksi sprzymierzeńcy Rosjan w Brukseli. Koncerny z tych krajów mają ogromne interesy w Rosji, udziały w złożach, wydobyciu itp. Niedawno Putin spotkał się z prezesem BASF - niemieckiego giganta chemicznego i kluczowego partnera Gazpromu. Rozmawiano oczywiście o Nord Stream-2 - to wiadomo oficjalnie. Nieoficjalnie Niemcy dostali pewnie konkretne obietnice za wsparcie w Brukseli.
Ich namolny lobbing jest wiec wyrazem wdzięczności i zwrotem długu wobec Kremla, który łaskawie dopuszcza je do swojego wielkiego surowcowego tortu. To samo można powiedzieć o holenderskim Shell'u. Też działa w Rosji wspólnie z Gazpromem m.in. na złożach łupkowych, o czym jest cicho, bo temat niewygodny dla Rosjan, którzy łupki oficjalnie krytykują.
Zaślepiony kasą biznes nie ma więc skrupułów i wynosi pod niebiosa rosyjski gaz. Dlaczego jednak dają się na to nabierać politycy unijni? Tutaj odpowiedź nie jest tak prosta. Moim zdaniem brakuje im wiedzy oraz zwyczajnej chęci, by po tę wiedzę sięgnąć.
Gdyby taką wolę w sobie znaleźli, to ze zdumieniem przekonają się, że Europa jest dla rosyjskiego państwowego koncernu prawdziwym być albo nie być. To najważniejszy rynek zbytu, któremu Gazprom zawdzięcza lwią część swoich zysków. Bez Europy rosyjski koncern nie miałby racji bytu.