To, co zaproponował na początek Tomasz Konieczny, pomysłodawca Baltic Opera Festival, pragnący reaktywować dawne letnie festiwale w Sopocie, wybierając „Latającego Holendra”, było odwołaniem nie tyle do wagnerowskiej przeszłości, ile głównie do pierwotnej idei twórców Opery Leśnej. Ponad sto lat temu dostrzegli oni, że ta kotlina w górnym Sopocie ma wyjątkowe walory teatralne.
Teraz – po raz pierwszy od kilku dekad – stworzono spektakl specjalnie dla Opery Leśnej. Co więcej, wykorzystano to, co kiedyś było tu walorem inscenizacji: las stał się nie tylko tłem, pełnił też ważną rolę w zdarzeniach. Precyzyjna reżyseria świateł (Bogumił Palewicz) sprawiła, że po zmroku las zamieniał się w morskie fale, a między drzewami błyskały światła groźnego statku Holendra.
Czytaj więcej
Baltic Opera Festival ma ambitny zamiar wprowadzenia Opery Leśnej w Sopocie do europejskiego życia kulturalnego.
Tomasz Konieczny, twórca koncepcji inscenizacji, i Barbara Wiśniewska, która przede wszystkim reżysersko ją doprecyzowała, pamiętali, że 4 tysiące widzów (tyle było na pierwszym spektaklu) oczekuje atrakcyjnego widowiska. Prosta, bardzo funkcjonalna scenografia Borisa Kudlićki i współpracującej z nim Natalii Kitamikado zaskakująco tworzyła różne miejsca akcji. Dramat Richarda Wagnera miał mroczny, romantyczny klimat, wyraziście i niesztampowo nakreślono postaci – realne i zjawy. Aktorsko został wykorzystany, śpiewający z ogromną energią, wzmocniony kadrowo, chór Opery Bałtyckiej.
Czym jednak byłby spektakl bez interpretacji muzycznej w miejscu o takiej akustyce? Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów orkiestra zagrała bez nagłośnienia, a Marek Janowski, dyrygent o ogromnym wagnerowskim doświadczeniu, poprowadził wręcz z czułością muzyków Opery Bałtyckiej. Ukazał niuanse partytury, nie ulegając łatwej pokusie epatowania potęgą brzmienia.