Tak, są firmy, które chcą budować w tym programie. Ale są też firmy, które zadeklarowały współpracę, a teraz się z niej wycofują, bo oferowane ceny zakupu - około 2000 zł za mkw. - są nie do zaakceptowania. Poczekajmy z ocenami.
Przypomnę, że państwowy program budowy mieszkań na wynajem także miał dostarczyć 20 tys. lokali, a dał zaledwie 15 proc. tego co planował. Jestem życzliwym kibicem programu Mieszkanie+ i trzymam kciuki za jego powodzenie, bo nawet jak powstanie 10 proc. obiecywanej liczby lokali, to będzie to ogromny zastrzyk dla gmin i miast, którym brakuje mieszkań socjalnych i komunalnych. Bo te lokale będą w pierwszej kolejności dla osób, których nie stać na zakup własnego "M".
Ograniczona skala Mieszkania+ spowoduje, że nie będzie stanowił realnej konkurencji dla deweloperów, zwłaszcza, że jest adresowany do ludzi którzy nie planują zakupu mieszkania, więc nie są naszymi klientami. Deweloperzy od lat działający na rynku nie powinni obawiać się konkurencji, ale pod warunkiem że wszystkie podmioty - państwowe i prywatne działające na rynku mieszkaniowym - będą działały według tych samych reguł, bez specjalnych przywilejów dla inwestycji państwowych. To oznaczałoby nieuczciwą konkurencję.
To czego obawiają się dziś deweloperzy? Będą bankructwa lub przejęcia firm, gdy hossa się skończy i zabraknie chętnych na mieszkania w budowie?
Nie przewiduję czarnego scenariusza. Nic na to nie wskazuje. Dane makroekonomiczne sprzyjają inwestycjom, a zmniejszenie popytu wynikające ze zjawisk demograficznych będzie następowało powoli i branża zdoła się przystosować.
Kłopoty mogą się pojawić, gdy państwo zdecyduje się na wykreślenie z ustawy deweloperskiej otwartych rachunków powierniczych, formuły w jakiej dzisiaj realizowana jest większość inwestycji.
Taka zmiana spowoduje, że nie 20 proc. inwestycji jak dzisiaj, a 80 proc. będzie finansowane przez banki, więc gwałtownie wzrośnie popyt na kredyt, a w ślad za tym wzrośnie cena kredytu. W efekcie wypadną z rynku małe firmy budujące dzisiaj ponad połowę liczby mieszkań, bo nie będą miały zdolności kredytowej, aby zaciągnąć kredyt na całość inwestycji.
Przetrwają tylko duzi gracze, a to spowoduje okresowe zmniejszenie konkurencji i podaży mieszkań oraz wzrost ich cen, jak to miało miejsce w latach 2004-2008. Wzrost cen będzie tym bardziej uzasadniony, że u tych którzy pozostaną na rynku, koszty obowiązkowego kredytowania wszystkich inwestycji także zostaną doliczone do cen mieszkań. Doświadczenie lat ubiegłych uczy, że w warunkach gdy podaż jest niższa od popytu, ceny rosną gwałtownie.To byłaby katastrofa, która pogrążyłaby wiele firm i źle skończyłaby się także dla klientów. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Co się zmieniło najbardziej przez ponad dwie dekady budowania mieszkań przez deweloperów?
Firmy deweloperskie są dziś inaczej postrzegane. I to nie tylko przez klientów, ale także przez władzę. W początkach naszej działalności spotkanie z deweloperem było uważane za spotkanie z bardzo podejrzanym osobnikiem. Nie daj Boże, aby jakiś polityk dał się sfotografować z szefem firmy deweloperskiej. To by dopiero było!
Dlatego trudno nam było spotykać się z politykami i przekazywać swoje spostrzeżenia i informacje o rynku. Rynek jednak dojrzewał, uczyliśmy się na nim działać profesjonalnie, pojawiły się podmioty zagraniczne ze swoim doświadczeniem. Edukowali się klienci, a także władza zrozumiała, że wysłuchując naszych opinii, może dowiedzieć się więcej o gospodarce, której jesteśmy istotną częścią.
Teraz politycy - i ci z obecnej, i z poprzedniej władzy - nawet jeśli zrobią po swojemu, bo takie ich prawo, to przynajmniej wysłuchają, co mamy do powiedzenia bo taki ich obowiązek.
Nadal jednak uważamy, że gdyby zmienić choć część przepisów, uprościć i skrócić formalności, można by było budować taniej.
CV:
Marek Poddany, wiceprezes Polskiego Związku Firm Deweloperskich.
Od 1994 roku zarządza firmą Sedno. Absolwent SGGW i SGH.
Wykładowca SGH na podyplomowych studiach deweloperskich.