Jan Zumbach – skrzydlaty pionier wspólnego rynku

Jan Zumbach urodził się w roku 1915 roku „w małej wiosce Ursynów, na południowym skraju Warszawy”. Tam właśnie osiedlił się w końcu XIX wieku jego dziadek – Szwajcar, zamożny handlarz zbożem.

Publikacja: 06.02.2010 14:00

Jan Zumbach jako pilot Dywizjonu 303

Jan Zumbach jako pilot Dywizjonu 303

Foto: NAC

Tam właśnie osiedlił się w końcu XIX wieku jego dziadek – Szwajcar, zamożny handlarz zbożem. Narodziny chłopca zostały zarejestrowane w konsulacie szwajcarskim. Gdy Janek miał pięć lat, w rodzinnej rezydencji pojawił się w mundurze brat jego matki, rdzennej Polki, z wieścią, że ofensywa sowiecka została odparta. Karabin wuja został w przedpokoju, co pozwoliło malcowi na kradzież paru naboi. Uznał, że piekarnik w piecu kuchennym będzie dla nich najlepszym schowkiem. Wkrótce cała kuchnia wyleciała w powietrze. Mając lat 13, postanowił zostać lotnikiem.

Osiągnąwszy, nie bez kłopotów, maturę, 19-letni obywatel Szwajcarii dla zrealizowania zamiaru musiał dokonać pierwszych w swym życiu machinacji – wyciągnąć z papierów rodzinnych świadectwo chrztu, w którym nie było wzmianki na temat obywatelstwa, oraz napisać podrobionym charakterem pisma matki jej oświadczenie ze sfałszowanym podpisem o zgodzie na ochotnicze wstąpienie syna do wojska.

[srodtytul]Cień pilota myśliwskiego[/srodtytul]

Udręki okresu rekruckiego zajmują nie więcej niż stronę książki (Jan Zumbach „Ostatnia walka. Moje życie jako lotnika, przemytnika i poszukiwacza przygód”. Oficyna Wydawnicza Echo, Espadon, Warszawa 2007). Za to opisy surowych doświadczeń w Szkole Lotniczej w Dęblinie i Szkole Pilotów Myśliwskich w Grudziądzu robią silne wrażenie. Kulminacja następuje w chwili przydziału do eskadry myśliwskiej 1. Pułku Lotniczego w Warszawie. Wizyta u słynnego podpułkownika Pamuły: „Cela. Trzy kufry, między dwoma proste łóżko polowe. Na ścianach oprawiony regulamin służby i mała fotografia młodej kobiety. Jeden z kufrów pełnił rolę stołu, na nim kilka butelek wódki, na tacy parę plasterków salami. Wypuścił nas, gdy opróżniona została ostatnia butelka...”. Nazajutrz głos szefa: „Podchorąży Zumbach, trochę świeżego powietrza dobrze panu zrobi. Niech pan weźmie samolot i za dziesięć minut będzie gotowy do startu. Pięć minut później ma pan być na trzech tysiącach metrów i bez przerwy, przez dwadzieścia minut kręcić akrobację. Za trzydzieści minut oczekuję pana przed hangarem? Chyba, że czuje się pan niezbyt dobrze… Podchorąży Z. – to co pan pokazał było zaledwie na trójkę. Jeśli pan będzie więcej pracować i mniej pić, to może kiedyś będzie pan wyglądać jak cień pilota myśliwskiego”. Godzinę później ogłoszono zbiórkę – będzie latać podpułkownik! Był upalny sierpień. P. nadszedł w futrzanym kombinezonie, takiej samej pilotce i w naszpikowanych futrem butach. Wsiadł do dwumiejscowego R-XIII. Na tym starym pudle wykonał nad hangarami niewiarygodną wiązankę akrobacji. Widzowie oczekiwali, że w każdej chwili samolot runie lub pilot wyskoczy na spadochronie. Po 20 minutach wylądował. Wtedy obecni mieli poczucie, że śnią. Z kabiny natychmiast wynurzył się P. kompletnie nagi. Rozebrał się podczas lotu.

Wiosną 1939 roku młody podporucznik przeżył kraksę, w której połamał nogę. Wrzesień zaskoczył rekonwalescenta poza pułkiem. Szukając go, przekroczył w porę granicę rumuńską, przez Bułgarię drogą morską dotarł na południe Francji, gdzie znalazł się w eskadrze złożonej z czterech Francuzów, Czecha i czterech Polaków. Gdy 6 czerwca 1940 roku żołnierz zameldował, że do lotniska zbliżają się niemieckie samoloty, Polacy zerwali się z miejsc, na co francuski komendant oświadczył spokojnie: „Panowie, jeszcze nie skończyliśmy obiadu”. Z. zdążył jednak dobiec do swojej maszyny i ocalić ją przed zbombardowaniem.

Szczęśliwie, polskim parowcem, dopłynął z Bordeaux do Anglii, gdzie znalazł się w słynnym Dywizjonie 303.

7 września 1940 r. zestrzelił dwa pierwsze z 13 niemieckich samolotów. Opisy walk powietrznych w „Ostatniej walce” czytałem z równym zainteresowaniem, jak w mych szkolnych czasach, jakieś 53 lata temu, „Żądło Genowefy” i „L – jak Lucy” Janusza Meissnera. Tyle że u Zumbacha zajmują one ledwie jedną dziesiątą książki.

Wojna się skończyła. Zdemobilizowany podpułkownik oddał broń, zachował mundur z naszywkami „Poland”. Otrzymał też kartonowe pudło zawierające szewiotowy garnitur, dwie bawełniane koszule w paski, płaszcz Burberry, parę półbutów i 200 funtów. Ponieważ w Anglii zwierzył się, że jest Szwajcarem, poproszono go, by w ciągu trzech dni opuścił Zjednoczone Królestwo, i ofiarowano mu bilety do granicy szwajcarskiej.

[srodtytul]Lotnicze przedsiębiorstwo taksówkowe[/srodtytul]

Jeszcze podczas czynnej służby nasz podpułkownik przekonany, że żołd wynoszący 44 funty miesięcznie nie zaspokaja jego potrzeb, potrafił zyskiwać dodatkowe dochody. Pewien jegomość poznany w londyńskim klubie w grudniu 1944 r. na wiadomość, że Zumbachowi zdarza się służbowo latać do Brukseli, poprosił o przewiezienie przy okazji małej paczuszki zawierającej nieco diamentów. Honorarium za tę usługę wynosiło 500 funtów. Kiedyś w oswobodzonym Paryżu przechodzień spytał go po polsku o stopień wojskowy, przedstawiając się jako przedsiębiorca.

– W jakiej branży?

– W każdej. Aktualnie sprzedaję długopisy Parkera. Ściśle mówiąc, ich podróbki.

I zaproponował na przyszłość współpracę.

Zwolnieni z wojska jego brytyjscy przyjaciele piloci kupili niewielkie samoloty z demobilu, zakładając lotnicze przedsiębiorstwo taksówkowe, przewożące bogatych Anglików na Korsykę z międzylądowaniem w paryskich nocnych lokalach. Z. stał się wspólnikiem oficjalnie zarejestrowanego przedsiębiorstwa z siedzibą w 8., więc drogiej, dzielnicy Paryża.

W owych latach obowiązywały restrykcyjne przepisy dewizowe. Powietrzni taksówkarze wzięli też na siebie transport nadwyżek środków płatniczych. Z. odnalazł przedsiębiorcę każdej branży. Okazało się, że podczas wojny hitlerowcy zasypali okupowane kraje doskonale sfałszowanymi banknotami angielskimi. Teraz banki francuskie i szwajcarskie nie przyjmowały żadnych funtów z przedwojenną datą emisji, mimo iż spora część była autentyczna. Posiadacze byli skłonni się ich pozbyć choćby za 50 procent nominalnej wartości. Wspólnicy przerzucali walizki takich papierów, puszczając je w Anglii w obieg. Za to każda angielska złota moneta nabierała w Szwajcarii czterokrotnej wartości. Szwajcarzy mieli kłopoty z eksportem swoich zegarków. Brytyjczycy w ramach sojuszniczych zobowiązań otworzyli szeroko wwóz dla zegarków amerykańskich, ograniczając gwałtownie import ze Szwajcarii. Tyle że zwykli mieszkańcy wyspy nie chcieli słyszeć o chronometrach amerykańskich, ceniąc jedynie wyroby szwajcarskie. Jeden rejs pozwalał na zabranie od 4 do 5 tysięcy egzemplarzy. Pionierzy wspólnego rynku uprawiali swój proceder tyleż dla zysku, ile z ustawicznej radości gry, potrzeby ryzyka. Ta powieść łotrzykowska jest najciekawszą, najzabawniejszą częścią książki.

[srodtytul]Wizerunek królowej Wiktorii[/srodtytul]

Wkrótce Flyaway budząca coraz żywsze zainteresowanie służb celnych odczuwa potrzebę stworzenia spółki siostry Airspan Travel L t D. Obie rozporządzają siedmioma samolotami. Pozorowanie awarii, lądowania na małych lotniskach, przeładowywanie kłopotliwych frachtów. Najdalsze trasy prowadzą z prowincji francuskiej przez Neapol, Ateny, Rodos formalnie do Bejrutu, realnie do Hajfy, z dwoma belgijskimi profesorami archeologii śródziemnomorskiej i ich dwoma studentami w podróży studyjnej. Pierwszą wyprawę zorganizowano zbyt pośpiesznie. Paszporty i wizy wędrowców, raczej milkliwych, między sobą posługujących się jidysz, a także polskim, budzą zasadne wątpliwości kontrolerów na kolejnych lotniskach. Wszystko kończy się szczęśliwie. W Palestynie okazuje się, że na przyszłość warto tam przywozić – obok twórców przyszłego państwa Izrael – również złote monety angielskie. Cóż, kiedy z pierwszej serii takich monet większość okazała się niesprzedażna. Chętnie nabywali je u żydowskich pośredników arabscy pielgrzymi udający się do Mekki, by złożyć je jako ofiary. Skoro do świętych miejsc islamu kobiety nie mają wstępu, żaden pobożny Arab nie poważy się mieć ze sobą przedmiotu z wizerunkiem królowej Wiktorii.

Powodzenie doprowadziło naszych przedsiębiorców do nieumiarkowania i nieroztropnego powiększania skali działań. Najpierw jeden ze wspólników, defraudując 47 tysięcy funtów, dał nogę, potem wypadło dla ratowania skóry porzucić 100 kilogramów złota. Poszerzenie taboru o statki pełnomorskie przyniosło ostateczne zwycięstwo służb celnych. Niezbędne było wycofanie się z interesów.

Kolejne przygody najemnika w Katandze, a potem w Biafrze sprawiają, że książkę czytaną z zaciekawieniem odkłada się z zakłopotaniem. Bohaterstwo wojenne nie zdaje się służyć wzbogacaniu osobowości. Skrupulatność w wymienianiu wypijanych po każdym locie i przy omawianiu każdej transakcji szklanek whisky, flaszek chłodnego piwa i francuskich win, jakby bez konsekwencji, sprawia wrażenie, że Jan Himilsbach razem z Ireneuszem Iredyńskim wypadają na tle Szwajcara jak nieśmiali gimnazjaliści. No, z pewnością odżywiali się znacznie gorzej od niego.

Tam właśnie osiedlił się w końcu XIX wieku jego dziadek – Szwajcar, zamożny handlarz zbożem. Narodziny chłopca zostały zarejestrowane w konsulacie szwajcarskim. Gdy Janek miał pięć lat, w rodzinnej rezydencji pojawił się w mundurze brat jego matki, rdzennej Polki, z wieścią, że ofensywa sowiecka została odparta. Karabin wuja został w przedpokoju, co pozwoliło malcowi na kradzież paru naboi. Uznał, że piekarnik w piecu kuchennym będzie dla nich najlepszym schowkiem. Wkrótce cała kuchnia wyleciała w powietrze. Mając lat 13, postanowił zostać lotnikiem.

Pozostało 94% artykułu
Literatura
Zbigniew Herbert - poeta-podróżnik na immersyjnej urodzinowej wystawie
Literatura
Nagroda Conrada dla Marii Halber
Literatura
Książka napisana bez oka. Salman Rushdie po zamachu
Literatura
Leszek Szaruga nie żyje. Walczył o godność
Materiał Promocyjny
Ładowanie samochodów w domu pod każdym względem jest korzystne
Literatura
Han Kang z Korei Południowej laureatką literackiego Nobla'2024. Jedną powieść pisała w Warszawie