Jan Maciejewski: Znaj proporcje

Sprawiedliwe, dobrze zważone plotki – tym są dla mnie opowiadania Boccaccia. Czasami to równanie wypełnić może celna riposta, innym razem – zjadliwa inwektywa. Bywa, że i skrupulatnie, precyzyjnie odmierzona zemsta. Ale te jego proporcjonalne nowiny za każdym razem zaprowadzają porządek, przywracają jakąś utraconą, a niezbędną do życia harmonię.

Publikacja: 15.11.2024 14:20

Jan Maciejewski: Znaj proporcje

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Działo się to za panowania Jerzego III. Przedstawione tu osoby żyły i toczyły spory. Były dobre i złe, ładne i brzydkie, biedne i bogate. Teraz wszyscy są równi”.

Od kilku dni kołacze mi się w głowie ten epilog „Barry’ego Lyndona”, filmu Stanleya Kubricka. A dokładnie od chwili, w której pierwszy raz wziąłem do ręki „Dekameron” Boccaccia, w nowym tłumaczeniu Zofii Anuszkiewicz. Na początku chciałem wydzielić dla tej książki pół godziny dziennie, nie więcej niż odcinek serialu. Tak się jednak złożyło, że po czterech dniach kończę już trzeci sezon z dziesięciu, po raz pierwszy od bardzo dawna doświadczając przymusu „binge-readingu”.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: O srebrnikach raz jeszcze

Jest ta lektura doświadczeniem, które ze znanych mi wcześniej porównać można chyba tylko do podglądania plotkarskiego portalu. Ludzkie słabostki, mniejsze lub większe skandale, historie krążące niemal wyłącznie wokół niższych instynktów – cielesnych, finansowych, ambicjonalnych. Bo też gatunek, który wynalazł Boccaccio, nazywany dziś przez nas nowelą lub opowiadaniem, ma w sobie coś z plotki właśnie. Wieści, ciekawostki zasłyszanej na mieście, przekazywanej z ust do ust, rozrastającej się niezgodnie ze stanem faktycznym, za to według jakiejś innej, tajemniczej i na swój sposób wiarygodnej reguły. Wszyscy lubimy plotki. Ich sens, narracyjną linię i morał, wyłapać można w ułamku sekundy. Jest w nich jakaś szalona żywotność, wymykająca się moralności, poczuciu wstydu czy dobremu wychowaniu, wewnętrzna siła. Znać jakąś szczególnie pikantną nowinę i jej nie powtórzyć jest rzeczą z pewnością godną podziwu, ale też na innym poziomie – nieludzką. Oparciem się fizjologicznemu przymusowi w takim sensie, w jakim ciekawość jest jedną z żądz kierujących naszym działaniem.

Ale też żeby uzyskać proporcję, potrzebne są różnice. To jak z melodią – powstaje tylko wtedy, kiedy rozbrzmiewają różne dźwięki, albo z obrazem – kompozycją różnych barw i kształtów. 

Kultura, cywilizacja odbudowuje się zawsze od dołu, od tego, co najprostsze. Muzyka powstaje nie dla filharmonii, ale by móc przy niej potańczyć. Malunki na ścianach mają ubarwić szarość codziennego życia. A opowiadanie sobie historii przez bohaterów „Dekameronu” – pomóc im zabić czas w oczekiwaniu na zakończenie śmiertelnej zarazy. Zaczyna się zawsze od odruchu, impulsu, tego co pierwotne i naturalne. Ale Boccaccio przez swój koncept „noweli” („newsa”) odkrywa drugi biegun tego równania, równą mu co do mocy i konieczności obowiązywania część. Temu, co żywotne, pierwotne (pożądaniu, zazdrości, chciwości) musi odpowiadać zmysł proporcji. Jest on jak naczynia, bez którego cały ten koktajl ludzkich żądz i instynktów rozlałby się na wszystkie strony i wsiąknął w ziemię. Sprawiedliwe, dobrze zważone plotki – tym są dla mnie opowiadania Boccaccia. Czasami to równanie wypełnić może celna riposta, innym razem – zjadliwa inwektywa. Bywa, że i skrupulatnie, precyzyjnie odmierzona zemsta. Ale te jego proporcjonalne nowiny zaprowadzają porządek, przywracają jakąś utraconą, a niezbędną do życia harmonię. Epidemia dżumy jest nie tylko fabularnym pretekstem do powstania „Dekameronu”. Każda zaraza, zwłaszcza zbierająca tak śmiertelne żniwo jak ta z połowy XIV wieku, zanurza świat w chaosie. Niszczy hierarchie, rozbija porządek, odbiera ludziom ich role i funkcje w społeczeństwie. A tamten świat i tak trząsł się w posadach, XIV wiek, ten przednówek renesansu, obumieranie średniowiecza, tektoniczne ruchy nowych języków i przekonań, odkryć i herezji. Tamtą rzeczywistość trzeba było ustanowić na nowo. I Boccaccio robił to w najbardziej beztroski i uroczy z możliwych sposobów. Plotkując.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Pochwała przypadku

Ale też żeby uzyskać proporcję, potrzebne są różnice. To jak z melodią – powstaje tylko wtedy, kiedy rozbrzmiewają różne dźwięki, albo z obrazem – kompozycją różnych barw i kształtów. Potrzebne są różnice, kontrasty, napięcia – porządek powstaje z chaosu jak potrawa ze składników. Bo działo się to za życia Boccaccia. Jego bohaterowie byli dobrzy i źli. Ładni i brzydcy, biedni i bogaci. Cnotliwi i rozpasani do imentu. A dziś? Wszyscy są równi.

Działo się to za panowania Jerzego III. Przedstawione tu osoby żyły i toczyły spory. Były dobre i złe, ładne i brzydkie, biedne i bogate. Teraz wszyscy są równi”.

Od kilku dni kołacze mi się w głowie ten epilog „Barry’ego Lyndona”, filmu Stanleya Kubricka. A dokładnie od chwili, w której pierwszy raz wziąłem do ręki „Dekameron” Boccaccia, w nowym tłumaczeniu Zofii Anuszkiewicz. Na początku chciałem wydzielić dla tej książki pół godziny dziennie, nie więcej niż odcinek serialu. Tak się jednak złożyło, że po czterech dniach kończę już trzeci sezon z dziesięciu, po raz pierwszy od bardzo dawna doświadczając przymusu „binge-readingu”.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
’Oumuamua, czyli „zwiadowca”
Plus Minus
Piotr Zaremba: Polskie kłopoty z Donaldem Trumpem
Plus Minus
Jakub Ekier: Miasto niepokochane
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Nasz sztuczny brat
Materiał Promocyjny
Ładowanie samochodów w domu pod każdym względem jest korzystne
Plus Minus
Ołeksandr Szczur: Nasz film „Bucza” nie będzie łatwy dla Rosjan. Zobaczą swoje zbrodnie, a nie propagandę