Stawka większa niż złoto

II wojna światowa dla wielu wybitnych sportowców okazała się najtrudniejszymi zawodami w życiu. Nie wszyscy ją przetrwali.

Publikacja: 20.12.2024 15:35

Janusz Kusociński zdobył w Los Angeles olimpijskie złoto w biegu na 10 000 m. Niemcy zamordowali go

Janusz Kusociński zdobył w Los Angeles olimpijskie złoto w biegu na 10 000 m. Niemcy zamordowali go w 1940 roku

Foto: NAC

Hekatomba pochłonęła miliony polskich istnień, w tym – jak odnotowuje historyk sportu Bogdan Tuszyński – 1511 sportowców oraz osób związanych ze światem sportu. Zanim rozpętała się dziejowa zawierucha, ludzie ci realizowali swoje pasje, nierzadko odnosząc spektakularne sukcesy.

Marzenia przyszło im spełniać w niełatwym czasie. Polska okresu 20-lecia międzywojennego była przede wszystkim bardzo młodym państwem, przed którym historia postawiła niezwykle trudną misję utworzenia spójnego organizmu prawno-gospodarczo-administracyjnego z trzech systemów, które funkcjonowały oddzielnie przez 123 lata. Chociaż więc wydawać by się mogło, że w takiej sytuacji władza II Rzeczypospolitej skoncentruje się na kwestii umacniania granic oraz wewnętrznych struktur nowo powstałego państwa, a inne sfery życia publicznego – takie jak sport – zostaną odsunięte na boczny tor, to Polacy zdołali zadbać również i o nie.

Już w 1919 roku, czyli zaledwie w rok po odzyskaniu niepodległości, powołano Komitet Udziału Polski w Igrzyskach Olimpijskich. Pierwsi nasi sportowcy mieli wyruszyć na igrzyska do Antwerpii (1920), lecz plany te unicestwiła wojna polsko-bolszewicka. Szacuje się, że wzięło w niej udział ponad 70 przyszłych olimpijczyków.

Organizację w 1925 roku przemianowano na Polski Komitet Olimpijski (PKOl). Jednocześnie w całym kraju rosła liczba klubów piłkarskich i stowarzyszeń sportowych, rozwijał się też sport amatorski. Na Górnym Śląsku zaczęto wydawać pismo „Sportowiec”, a w Krakowie – „Przegląd Sportowy”.

Ruszyła też rozbudowa infrastruktury sportowej, bo marszałek Józef Piłsudski dostrzegał w sporcie potencjał militarny. Budowę wielu obiektów przerwał wybuch wojny i nie do każdego z tych projektów później wrócono. Wszystkim tym poczynaniom towarzyszyło naturalnie zainteresowanie społeczeństwa, a za nim – wzrastająca liczba osób czynnie uprawiających sport. Statystyki wskazują, że u progu wojny aktywnie robiło to blisko 500 tys. obywateli (tuż po odzyskaniu niepodległości – ok. 70 tys.). Coraz więcej sukcesów odnosili również nasi olimpijczycy, stając się osobami rozpoznawalnymi i cieszącymi się dużą estymą wśród rodaków.

Czytaj więcej

Święta w mieście duchów

Poddani próbie

Sława, która w czasach pokoju wiązała się z korzyściami, w obliczu wojny i okupacji stała się realnym zagrożeniem. Niemcy znali nazwiska olimpijczyków i mieli wobec nich plany. Niektórych chcieli nakłonić do współpracy, innych – zwłaszcza wywodzących się z inteligencji – poddać eksterminacji. Hitlerowcy zdawali sobie sprawę też z tego, że wielu sportowców brało udział w kampanii wrześniowej, a po jej zakończeniu zamierzało nadal stawiać im opór w warunkach konspiracji.

Chcąc zapobiec dalszemu rozwojowi kultury sportowej na podbitych terenach, zarówno na terenie Generalnego Gubernatorstwa, jak i na ziemiach wcielonych do III Rzeszy, bezwzględnie zakazali więc Polakom uprawiania sportu. Takie zarządzenie, skutkujące represjami w przypadku niestosowania się do niego, było wyjątkiem w okupowanej przez Niemców Europie. Pomimo to wielu Polaków organizowało tajne rozgrywki w różnych dziedzinach sportu, do czego chętnie przyłączali się przedwojenni mistrzowie. Przypuszczenia nazistów okazały się słuszne. Większość sportowców jeszcze w 1939 roku rozpoczęła działalność antyniemiecką, a rozpoznawalność, jaką się cieszyli, pomagała im efektywnie angażować w sprawę również wielu innych ludzi.

Sprzedał go klient

Wczasie okupacji w warszawskiej jadłodajni Pod Kogutem, którą nazywano potocznie Gospodą Sportowców, pracował jako kelner pierwszy polski olimpijczyk kapral Janusz Kusociński, czyli złoty medalista olimpijski w Los Angeles (1932) w biegu na 10 000 metrów. Sportem pasjonował się od najmłodszych lat. Początkowo próbował sił jako piłkarz, ale w połowie lat 20. na poważnie zajął się lekkoatletyką. O wyborze tej ścieżki zdecydował przypadkowy start w biegach sztafetowych podczas święta klubów robotniczych w Warszawie (1925), zwycięstwa podczas zlotu i mistrzostw robotniczych w stolicy (na 3000 m, 1500 m i 800 m), a także wyjazd na igrzyska robotnicze do Pragi (1927).

Potencjał Polaka dostrzegł wówczas estoński trener Aleksander Klumberg, który zaczął z nim regularne treningi, trwające niemal do końca życia. Największe triumfy Kusociński święcił w latach 30., gdy jego sława zyskała już wymiar międzynarodowy. Został pierwszym w historii mistrzem olimpijskim na 10 000 m. Wytrwała praca rodziła sukcesy, ale i stała się przyczyną poważnej kontuzji kolana. Operacja łękotki, która odbyła się w 1936 roku, tylko na krótki okres wyhamowała jego karierę. Kusociński podczas rekonwalescencji zajął się uzupełnianiem wykształcenia (zdał maturę i ukończył studia w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego), podjął także kursy trenerskie. Do rywalizacji wrócił w 1938 roku, kiedy już dzielił czas między treningi a ćwiczenia wojskowe. Jako żołnierz zdawał sobie sprawę z nadciągającego realnego widma wojny. Kiedy do niej doszło, uczestniczył aktywnie w obronie Warszawy. Dwukrotnie ranny w trakcie walk został odznaczony Krzyżem Walecznych, a po kapitulacji stolicy zaangażował się w ruchu oporu.

Wykorzystując możliwości, jakie nasunęła mu okupacyjna praca w jadłodajni, werbował gości lokalu do konspiracji, dostarczając im tajną podziemną prasę (przed wojną był również redaktorem naczelnym „Kuriera Sportowego”). Posługując się pseudonimami Kusy oraz Prawdzic, działał w organizacji „Wilki”, ale jego docelowym zadaniem było utworzenie komórki Związku Walki Zbrojnej w gronie sportowców. Tych planów nie udało mu się jednak już zrealizować.

Jeden z gości lokalu, niemiecki agent Szymon Wiktorowicz, zauważył podejrzane zachowanie kelnera i zadenuncjował „Kusego” Gestapo. 28 marca 1940 roku funkcjonariusze aresztowali go w jego mieszkaniu. Oznajmili siostrze Janusza, która akurat przyjechała z wizytą, że jej brat jest wielkim sportowcem, ale muszą go skrócić o głowę, bo okazał się jeszcze większym konspiratorem. „Kusy” spędził w więzieniu ponad trzy miesiące, ale w trakcie przesłuchań nie wydał nikogo z organizacji, odrzucił też propozycję trenowania niemieckich lekkoatletów. 20 czerwca Niemcy rozstrzelali go podczas egzekucji w Palmirach. W tej samej masakrze zginęli także inni olimpijczycy: kolarz Tomasz Stankiewicz i lekkoatleta Feliks Żuber.

Czytaj więcej

„Chrześcijaństwo. Triumf religii”: Krzyż rusza na Wschód

Przez góry po wolność

Bronisław Czech stawał na olimpijskim podium trzykrotnie, a mistrzem Polski był aż 24 razy. Ile zaś ludzkich istnień uratował, przeprowadzając przez górskie przełęcze i na stronę węgierską zagrożonych aresztowaniem rodaków? Zapewne jeszcze więcej.

Jego sportową specjalnością były konkurencje narciarskie (był uważany bezapelacyjnie za najwszechstronniejszego narciarza 20-lecia międzywojennego), ale trudnił się także taternictwem i ratownictwem górskim. Kariera Czecha, podobnie jak Kusocińskiego, kwitła przede wszystkim w latach 20. Startował w kombinacji norweskiej, skokach narciarskich, biegach oraz zjazdach. W 1928 roku ustanowił rekord Wielkiej Krokwi (61 m).

W chwilach wolnych od treningów odbywał wspinaczka i maratony trekkingowe po Tatrach. To właśnie on był świadkiem śmierci nastoletnich taterniczek, sióstr Lidy i Marzeny Skotnicówien. Czech ze swoimi partnerami wspinaczkowymi zdobywał Zamarłą Turnię w tym samym dniu, gdy robiły to dziewczęta. W pewnym momencie usłyszał krzyk, a po chwili ujrzał „lecącą głową w dół Lidę i falującą za nią wężykowatym ruchem linę. Marzeny zaś, z powodu zasłaniającej ściany skalnej, nie widział”. Był zdruzgotany tragedią, musiał jednak kontynuować wspinaczkę, aby doprowadzić towarzyszy i siebie w bezpieczne miejsce: „Wstrząśnięty do głębi, niemal sparaliżowany grozą Czech najwyższym wysiłkiem woli zdołał się wydostać ponad kominek i ściągnąć tam niemniej struchlałych towarzyszy. Gdyby Bronek nie był tak wyjątkowo opanowany nerwowo – jedna katastrofa mogłaby pociągnąć za sobą drugą. Pędem przebiegli ostatni fragment ściany i drogę w dół przez Kozią Przełęcz do Pustej Dolinki. Nie mogło być żadnych złudzeń. Obie siostry poniosły śmierć” – opisywał tamte wydarzenie Wawrzyniec Żuławski w książce „Tragedie tatrzańskie”.

Niewykluczone, że to właśnie tragiczna śmierć Marzeny i Lidy 6 października 1929 roku zainspirowała Czecha do wstąpienia w szeregi TOPR-u. Potwierdzono ponad wszelką wątpliwość, że uczestniczył w co najmniej 11 akcjach ratunkowych. Kierował się zawsze poczuciem odpowiedzialności za ludzi, którzy przebywali z nim w górach, czego dowodzi anegdota przytaczana przez Bronisława Chruścickiego: „Czech pokonywał Zamarłą Turnię po raz trzeci. Tuż przed górnym trawersem odpadł mu od ściany hak, na skutek ukruszenia się uchwytu. Bronek przeleciał 15 metrów w powietrzu. Na szczęście dolny hak wytrzymał. Czech po krótkim odpoczynku ruszył jako pierwszy na wspinaczkę bez słowa, bo przecież jego towarzysze nie znali drogi. Dopiero po pokonaniu ściany okazało się, że jest potłuczony i silnie gorączkuje”.

Nie dziwi zatem fakt, że przyłączył się do stawiania oporu okupantowi, w czym postanowił wykorzystać swoje największe atuty. Został kurierem tatrzańskim, aby przeprowadzać przez góry ludzi zagrożonych aresztowaniem. Przenosił także tajne dokumenty i rozkazy. Działalność przerwało aresztowanie w maju 1940 roku (w tym samym roku Niemcy zatrzymali również inną polską kurierkę, narciarkę i taterniczkę Helenę Marusarzównę). Nie jest jasne, w jaki sposób Niemcy wpadli na trop Czecha, jednak już miesiąc po aresztowaniu znalazł się w pierwszym transporcie, który wyruszył do nowo utworzonego obozu Auschwitz.

Pośpiech ten podyktowany był prawdopodobnie zemstą Niemców, którzy chcieli w ten sposób ukarać Czecha za to, że odmówił trenowania niemieckich narciarzy. Sportowcowi udało się przeżyć cztery lata gehenny. W jej trakcie zaangażował się w obozową konspirację utworzoną przez rotmistrza Witolda Pileckiego. Z okresu pobytu w obozie zachowało się kilka obrazów na szkle jego autorstwa. Towarzyszom niedoli udało się ocalić i przekazać światu te pamiątki, które świadczą o jeszcze jednym, zaskakującym talencie Bronisława. Sam skoczek nie dożył wyzwolenia Auschwitz. Zmarł z wycieńczenia 5 czerwca 1944 roku w obozowym szpitalu.

Z bronią w ręku

Można tylko przypuszczać, że gdyby wieloboista Antoni Cejzik przeżył kampanię wrześniową, to również stałby się aktywnym członkiem podziemia. Ten urodzony i wychowany w Rosji sportowiec pierwsze sukcesy odnosił na terenie ZSRR. W 1924 roku wrócił na stałe do ojczyzny i jeszcze w tym samym roku pojechał na igrzyska do Paryża. Ustanowił aż 23 rekordy Polski, a w 1930 roku został trenerem. Wtedy też postanowił zaprzestać udziału w zawodach i skoncentrować się na nowych obowiązkach trenera. Podjął pracę w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego.

W realizowaniu sportowych ambicji wspierała go żona Genowefa – również uzdolniona lekkoatletka, rekordzistka świata w rzucie dyskiem oburącz. Po wybuchu wojny Cejzik zgłosił się do usportowionego 13 Pułku Piechoty. 12 września jednostka ta przeprowadziła szturm w okolicach Borzęcina i Zaborowa na obrzeżach Puszczy Kampinoskiej. Celem manewru było związanie działaniami oddziałów nieprzyjaciela blokujących Warszawę. W trakcie wykonywania tego rozkazu poległo 40 żołnierzy. Wśród nich był również Cejzik. Okoliczności jego śmierci stały się znane dopiero po wojnie, gdy odnaleziono zbiorową mogiłę. Po ekshumacji ciało sportowca spoczęło na cmentarzu w Brwinowie.

Czytaj więcej

„Gąska”: Franczyza po amerykańskiemu

„Wielokrotnie twierdziłem, że Polska przewyższa inne narody bogactwem samorodnych talentów: Kusociński, Heljasz, a obecnie Noji i Gąssowski są urodzonymi fenomenami o nieprzebranych możliwościach” – pisał na łamach „Sportu Polskiego” Cejzik. Skromnie nie wymienił wówczas swojego nazwiska, choć niewątpliwie drzemały w nim zadatki na wybitnego sportowca. Wojna nie pozwoliła w pełni im rozkwitnąć, podobnie jak zgasiła na zawsze życie i marzenia tylu jego koleżanek i kolegów. Polscy sportowcy ginęli w trakcie kampanii wrześniowej, okupacji, powstania warszawskiego, z rąk Gestapo i NKWD. Ci, którym udało się przeżyć, często nie byli już w stanie wrócić do przedwojennej formy. Przeżyta trauma wielu z nich na zawsze okaleczyła i odebrała tak potrzebne sportowcom siły fizyczne oraz psychiczne. W myśl rady Kusocińskiego „kształcić duszę cnotami, umysł słowami, a ciało sportem” potrafili podążać jeszcze tylko nieliczni.

Plus Minus
„The Outrun”: Wiatr gwiżdże w butelce
Materiał Promocyjny
Suzuki e VITARA jest w pełni elektryczna
Plus Minus
„Star Wars: The Deckbuilding Game – Clone Wars”: Rozbuduj talię Klonów
Plus Minus
„Polska na odwyku”: Winko i wóda
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Michał Gulczyński: Celebracja życia
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego