W całej pracowni, czasami rozpostarte na sztalugach, niekiedy częściowo ukryte za kotarami, podświetlone dyskretnym światłem pochowanych reflektorów, rozwieszone są wielkie fotografie Rafała Maja. W mundurze Legii Cudzoziemskiej; na plaży w otoczeniu grupy czarnoskórych akolitów prezentuje swoje potężne mięśnie; walczy na arenie; spoza okienka jeepa patrzy na wyrastającą z sawanny obłą górę, wokół której pasą się stada zwierząt; ze sztucerem pręży się dumnie nad ustrzelonym bawołem. Maj z kobietami: z urodziwą Murzynką na tle horyzontu, który wyznacza morze; ze śmiejącą się do niego dziewczyną na bulwarze nadmorskiego, przypuszczalnie śródziemnomorskiego miasta; i wreszcie obejmujący piękną Sylwię Nawrot. Cykl rozmaitych ujęć Maja ze Starowinem, parę zdjęć zrobionych również w tej pracowni – patrzą na siebie w trudny do zdefiniowania sposób, w którym może być uznanie, ale także ironia i wyzwanie. Maj odbija się w lustrach, którymi przesiane jest pomieszczenie pracowni. Pod ścianami pilnowane przez kelnerów we frakach stoją stoły, których zawartość przykryta jest białymi obrusami. Część pracowni odgrodzona została metalowym rusztowaniem przesłoniętym jasnym płótnem.
Spory tłumek, który zdążył zgromadzić się w pracowni, jest ściszony. Ludzie z kieliszkami wódki w rękach mówią półgłosem. Atmosfera napięcia udziela się – myśli Morski, rozpoznając kolejne postacie wchodzące do pomieszczenia. Zna tu prawie wszystkich. Sławny mistrz PR-u Olaf Nok z chłopcem przyczepionym do jego ramienia wymienia uwagi z Moniką Gają. Świeżo z amerykańskiego stypendium Mietek Pasikonik, charyzmatyczny lider „Praktyki Zaangażowanej", obserwuje wystrój pracowni ze specyficznym grymasem ni to uznania, ni pogardy. Uśmiech posyła mu Dominika Bies, właścicielka sławnego klubu Medea, ważna postać polskiego feminizmu. Pojawia się i Przybysz, który macha dłonią do Morskiego. Witają się wylewnie z Pasikonikiem, chociaż ich oczy pozostają czujne. Polują na tym samym polu – uświadamia sobie Morski. Pasikonik wierzył w swoją charyzmę i przywódcze zdolności. Była to jednak manufaktura. Potem na scenę publiczną wdarł się ze swoją PR-owską, nowoczesną maszynerią Przybysz. Zdystansował i przesłonił Pasikonika. Teraz to on wciela postęp i nowoczesność, on stanął na czele walki z polską kołtunerią. Dlatego teraz poklepuje po ramieniu Pasikonika, patrząc na niego z czymś w rodzaju wyższości roztopionej w sympatycznym uśmiechu. Redaktor „Praktyki" przyjmuje to spokojnie i odwzajemnia spojrzenie. Walka jeszcze się nie zakończyła.
Z bliska fotografie ogląda, jak zwykle zagubiony w swoich myślach, Kelet. Tuż przed 9 do pracowni wsuwa się z bolesnym skrzywieniem wtopionym w ciastowate oblicze Rosa. Dookoła w ciszy przechadza się tylu ważnych, których Morski zna osobiście. Nie może uwolnić się od uznania dla Ksawerego, który potrafił im wszystkim narzucić sposób zachowania. Adwokat czuje, że będzie się musiał nad tym głębiej zastanowić.
Drzwi się zamykają. Bramkarze zostają na zewnątrz. Starowin uwalnia rękę od palców dziewczyny i podchodzi do środka sali. Morski zauważa, że na postumencie, na który nie zwrócił dotąd uwagi, stoi urna. Domyśla się jej przeznaczenia.
– Dziękuję, że przyszliście – zaczyna Starowin z niezwykłą powagą. – Dziękuję także, że zachowujecie się tak, jak was o to prosiłem. Bo to nie jest zwyczajna impreza. To pożegnanie naszego przyjaciela Rafała Maja, którego znaliście wszyscy, a który zginął pod kołami samochodu dwa tygodnie temu. Miał 36 lat i wydawało się, że nic nie jest w stanie go zatrzymać. Dziś znajduje się tu – Ksawery wskazuje urnę.
– Wart był, wart jest, żeby go pożegnać. Żeby wypić za niego ostatni toast. Ale ponieważ był tak niezwykły... – Starowin rozgląda się po pracowni z dziwnym uśmiechem. – Ponieważ jest tak niezwykły, postanowiłem zaprosić go na jego własną stypę. Kto jak kto, ale on przecież potrafi nadać życie własnemu, pośmiertnemu spotkaniu. Rafale! Odezwij się do nas! Pijemy za ciebie! – woła Ksawery i wychyla kieliszek.