Szokujące fakty z życia reportera - recenzja

„Dziennikarz spędza połowę czasu na pisaniu o rzeczach, których nie rozumie, a drugą na ukrywaniu faktów, które zna aż nadto dobrze". To cytat z francuskiego dziennika „Le Soir", który Jorisowi Luyendijkowi, autorowi książki „Szokujące fakty z życia reportera", mógłby posłużyć jako zasadne motto - pisze Grzegorz Sowula.

Aktualizacja: 12.01.2014 16:57 Publikacja: 12.01.2014 09:38

Szokujące fakty z życia reportera - recenzja

Foto: materiały prasowe

Holender był przez kilka lat korespondentem różnych mediów na Bliskim Wschodzie, od Libii i Egiptu poprzez Ziemię Świętą (tak dla wygody nazywa Izrael) aż po Kuwejt i Irak. Jak przyznaje, stało się z przypadku, znał trochę arabski, więc jego przełożeni nie zastanawiali się nad innym miejscem „zesłania". Zaczynał naiwnie, spodziewając się Niezależności Prasy, Swobody Wypowiedzi i Wolności Słowa (duże litery moje). Niebawem zorientował się, że to zasady dobre na studiach dziennikarskich, praktyka wygląda zupełnie inaczej. I dopiero w tych newralgicznych punktach świata pojął, jak wygląda i od czego jest zależne relacjonowanie wydarzeń: liczy się wielka polityka kierowana jeszcze większym biznesem. Reszta nikogo nie obchodzi.

Zobacz na Empik.rp.pl

Przykłady podawane przez Luyendijka są jasne, klarowne i porażające. Miał do czynienia z przewrotami, rewolucjami, podwójną intifadą. I gdy się czyta o specjalnym montowaniu kadru, by z kilkunastu młokosów uczynić tłum, albo o aranżowanym wcześniej z telewizyjną ekipą obrzucaniu wojskowego patrolu kamieniami, obrazy oglądane na ekranie telewizora tracą barwę i wymowę. A jeszcze do tego czytamy o cudownie działającej PR-owskiej maszynie propagandy wojny — jakiejkolwiek, bo na każdej można przecież zarobić.

Egipt, Libia, Kuwejt, Irak, Ziemia Święta... Ta ostatnia jest najmniej jakby święta, gdyż tu najlepsze agencje PR-owskie z całego świata odpowiednio naświetlają punkt widzenia. Luyendink nie obwinia jednak Izraela, to raczej Arabowie podkładają się sami. Dlaczego? To już sprawa bardziej skomplikowana. Nie chodzi bynajmniej o marketingową słabość, to świadoma — acz troskliwie skrywana — decyzja palestyńskich władz, którym zależy na rządzeniu, pieniądzach, zaś dopuszczenie nowych, bardziej racjonalnych, szukających porozumienia polityków oznacza odsunięcie na aut. Skąd my to znamy?

„Zanim zostałem korespondentem [...] myślałem, że wojna medialna to wojna, której media poświęcają dużo uwagi" – tłumaczy swoje naiwne początkowo podejście autor. Szybko się uczył, już kilkanaście stron dalej możemy przeczytać analizę języka używanego przez media — stronniczego, tendencyjnego, kreującego nieprawdziwy obraz rzeczywistości: Hamas jest „antyizraelski", ale żydowscy osadnicy nie są „antypalestyńscy", przemoc wobec obywateli Izraela to dzieło „terrorystów", gdy Palestyńczyków atakują „jastrzębie". Przypomina mi się uwaga Christophera Hitchensa w jego wspomnieniowym tomie „Hitch-22": „Zostałem dziennikarzem między innymi po to, by nigdy nie musieć sięgać po informacje do prasy". Gdy Luyendink opisuje, w jaki sposób zamawiane i dobierane są materiały korespondentów, na jakie miejsce windowane lub spychane, jak przeinaczany jest faktyczny przekaz, nie sposób dziwić się Hitchensowi.

Czy autor podsuwa jakieś remedium? Żadnego. Oto mieszanka cytatów z ostatniego rozdziału: „Stacje są przecież stacjami komercyjnymi. Zalecenia [dla nich] były jednoznaczne: im bardziej nacjonalistyczny materiał, tym wyższa oglądalność. [...] O wiadomościach decyduje jeszcze jeden ważny filtr: odbiorcy. W Europie ze wszystkich statystyk oglądalności, słuchalności i nakładów prasowych wynikało, że ludzie wolą [...] oglądać krótkie filmiki: my przeciwko nim niż kompleksowe analizy o sprzecznych interesach, już nie mówiąc o tle historycznym". I najsmutniejsze, choć dziś najbardziej wymowne: „Media, tak jak każdy przemysł, muszą dostosować się do życzeń odbiorców, by przeżyć".

Wszystko tu prawdziwe, można jedynie zarzucić autorowi, że jego książka jest za długa, w niektórych miejscach mocno przegadana, przeładowana powtórzeniami. Wytrawny redaktor nie powinien był do tego dopuścić. Ten tekst miał bić po oczach, a stał się trochę opowieścią z szatni po przegranej walce.

Grzegorz Sowula

Joris Luyendijk

Szokujące fakty z życia reportera

tłum. Anna Rosłoń, Małgorzata Woźniak-Diederen

Holender był przez kilka lat korespondentem różnych mediów na Bliskim Wschodzie, od Libii i Egiptu poprzez Ziemię Świętą (tak dla wygody nazywa Izrael) aż po Kuwejt i Irak. Jak przyznaje, stało się z przypadku, znał trochę arabski, więc jego przełożeni nie zastanawiali się nad innym miejscem „zesłania". Zaczynał naiwnie, spodziewając się Niezależności Prasy, Swobody Wypowiedzi i Wolności Słowa (duże litery moje). Niebawem zorientował się, że to zasady dobre na studiach dziennikarskich, praktyka wygląda zupełnie inaczej. I dopiero w tych newralgicznych punktach świata pojął, jak wygląda i od czego jest zależne relacjonowanie wydarzeń: liczy się wielka polityka kierowana jeszcze większym biznesem. Reszta nikogo nie obchodzi.

Pozostało jeszcze 80% artykułu
Literatura
„Żądło” Murraya: prawdziwa Irlandia z Polakiem mechanikiem, czarnym charakterem
Literatura
Podcast „Rzecz o książkach”: Mateusz Grzeszczuk o „Światach lękowych” i nie tylko
Literatura
Zmarły Mario Vargas Llosa był piewcą wolności. Putina nazywał krwawym dyktatorem
Literatura
Zmarł laureat Nagrody Nobla Mario Vargas Llosa
Literatura
Zamek Sarny. Czy zabytek i flagowe miejsce festiwalu Olgi Tokarczuk zaleją Wody Polskie?