Istnieli albo nie istnieli,/Na wyspie albo nie na wyspie,/Ocean albo nie ocean/Połknął ich albo nie”, Ten fragment wiersza „Atlantyda” Wisławy Szymborskiej jest mottem książki.
Dzisiaj SPATiF jest jednym z setek miejsc, do których można w Warszawie wpaść na obiad czy kolację. Otwartym dla wszystkich. W czasach socjalizmu był zamkniętym klubem artystów. Głównie aktorów, ale jego stałymi bywalcami byli też filmowcy, literaci, garstka dziennikarzy. Tu zapraszano goszczące w Warszawie światowe gwiazdy m. in. Marlenę Dietrich, Bertolta Brechta. „Swoje” stoliki mieli tu satyryk Janusz Minkiewicz czy operator Stanisław Wohl. Nikt nie mógł przy nich usiąść bez zaproszenia. Do SPATiF-u aktorzy wpadali na wódkę po spektaklach, tu rodziły się przyjaźnie i pomysły na filmy. Stali bywalcy meldowali się w Alejach Ujazdowskich niemal codziennie, przypadkowi goście drapali się po schodach na półpiętro i za wysokimi, białymi drzwiami przez szatniarza, pana Frania, byli weryfikowani. Albo nie.