Nienawidził kolei. Przed wielu laty, opuszczając obrzydły mu Paryż, pisał do przyjaciela po piórze, Turgieniewa: „Na Boga, niech i pan wyjedzie, gdziekolwiek, byle tylko nie koleją żelazną. Kolej dla podróży to jak burdel dla miłości, równie wygodne, a zarazem nieludzko machinalne i zabójczo monotonne”. Teraz już z miłości nic nie zostało, tylko wieloletni żal i gorycz rozczarowania. Wszystko stracone. Przesiadali się z Makowickim często, żeby zmylić pogoń, ale Tołstoja wszyscy w Rosji znali, zdejmowali czapki, kłaniali się nisko, wiwatowali, chcieli rozmawiać. Jeszcze daleko nie odjechał, a dowiadywał się o swoim losie z gazet. W domu w Jasnej Polanie zjawili się dziennikarze i wypytywali Zofię, czemu pisarz ją opuścił.
Zostawił jej list. Wielu poprzednich, pisanych we wściekłości i rozpaczy, nie dokończył. Palił je i darł. W tym ostatnim szuka zgody i spokoju: „Odjazd mój zasmuci Cię. Żałuję tego, lecz zrozum i wierz, że nie mogłem postąpić inaczej. Sytuacja moja w domu (...) stała się nie do wytrzymania. (...) nie mogę żyć dłużej w tych formach zbytku, w jakich żyłem, i czynię to, co zwykle czynią starcy w moim wieku: odchodzę od spraw świata, aby w samotności i ciszy dokonać ostatnich dni swego żywota. Proszę Cię, zrozum to i nie jedź do mnie”. Zofia Andrejewna znalazła list rano. Po przeczytaniu w amoku wybiegła na pomost, poślizgnęła się i wpadła do wody, ale prędko ją wyciągnięto. Melodramat, histeria – to była jej gra. Wielokrotnie straszyła Tołstoja samobójstwem, wybuchała płaczem, krzykiem. Raz na jego oczach udawała, że pije truciznę. Nocami strzelała z kapiszonów, by myślał, że się zabiła. Teraz chciała jechać za nim, ale Sasza przezornie ściągnęła do Jasnej Polany rodzeństwo, by wspólnymi siłami powstrzymać matkę. Udało się jedynie opóźnić jej wyjazd.
Żona na bocznicy
Tołstoj z Makowickim kierowali się na południe – myśleli o przedostaniu się do Bułgarii albo na Kaukaz, choć pisarz najszczęśliwszy byłby pewnie w stepach baszkirskich – wśród dzikich koni, daleko od miast i ludzi. Wracał tam wielokrotnie, sypiał w jurtach, stosował terapię kumysem, kupował ziemię. Marzył, by tam żyć, ale Zofia Andrejewna odpisywała jasno: „Na to pustkowie nie przeniosę się nigdy”.
W pociągach miejsc nie było, podróżowali więc z Makowickim czwartą klasą – zatłoczoną i duszną. Tołstoj wychodził na przedni pomost, by odetchnąć. Stał godzinami w rozpiętym futrze, wdychając mroźny wiatr. Szybko pojawiła się gorączka i przeziębienie. Carska żandarmeria odnotowała, że pisarz dotarł pociągiem nr 12 do stacji Astapowo. Zawiadowca odstąpił choremu swoje mieszkanie. Wezwano lekarzy z Moskwy, ale na zapalenie płuc u starca nic nie mogli poradzić. Świat wsłuchiwał się w ciężki oddech Tołstoja. Maleńkie Astapowo było oblężone. Fotografowie i korespondenci zagranicznych gazet koczowali pod drzwiami albo upijali się i hałasowali w kolejowym barze. Zofia Andrejewna czekała w wagonie na bocznicy, nie pozwalano jej zobaczyć się z mężem „ze względu na dobro pacjenta”.
Do Petersburga płynęły telegramy: największy rosyjski pisarz nie powinien umierać w takim miejscu! Budynek stacji obstawiła żandarmeria – Mikołaj II spodziewał się zamieszek. Może słusznie, bo mówiło się wtedy, że Rosja ma dwóch carów – jednego w Petersburgu, drugiego w Jasnej Polanie. Tołstoj otrzymywał listy w 26 językach, był ważną instytucją – pisano do niego w sprawach filozoficznych, w kwestiach porad miłosnych, a często – z prośbą o pieniądze.
Gdy zimą przyjeżdżał z rodziną do moskiewskiej willi, otaczały go tłumy. Ludzie wyrzucali czapki pod niebo, a potem tłumnie odprowadzali na dworzec, biegli za pociągiem. Widzieli w nim bohatera i bojownika, choć Tołstoj – jak Gandhi, z którym wymieniał listy – wyrzekał się przemocy. Pisał, że nie wolno bronić się agresją. Jak pisał, tak żył, więc miał zszargane nerwy po napaściach ze strony żony i dzieci. Prawie zawsze ustępował, usuwał się. Wielki człowiek, którego carat miał za wroga, rosyjski lud – za jedynego obrońcę, a świat – za genialnego pisarza, we własnym domu skarlał do roli dziwaka, uciążliwego starca, pogardzanego i nienawidzonego przez synów, szantażowanego przez żonę.