Zgodnie z koncepcją mikrohistorii badacze przeszłości, zamiast śledzić wielkie procesy, starają się przyjrzeć wybranemu jej fragmentowi rzeczywistości. Właśnie w taki sposób warto czytać „Życie na przekąskę" Moniki Małkowskiej, od wielu lat znanej czytelnikom „Rzeczpospolitej" z zaangażowanych tekstów o sztuce.
Małkowska próbuje przedstawić przełom lat 80. i 90. w Polsce od kuchni. Kiedy pisze o 1989 r., to przede wszystkim pokazuje, co można było włożyć do lodówki i jakie produkty spożywcze były deficytowe. Jeżeli skupia się na strajkach, to tylko na strajku piekarzy.
Jej najnowsza książka składa się z kilkudziesięciu epizodów, które w swojej zamkniętej i lapidarnej konstrukcji mogłyby funkcjonować jako felietony. Każdą opowieść poprzedza także współczesny komentarz, gdyż pierwotnie teksty miały zostać opublikowane w całości jeszcze w roku 1992, ale wskutek wydawniczych zawirowań książka trafia do księgarń dopiero dziś.
To także dziennik, swoista kronika towarzyskich spotkań, mniej lub bardziej wystawnych bankietów, kolacji i wernisaży. Każdej z opowieści towarzyszy przepis na danie będące clou anegdoty. A więc „Życie na przekąskę" to także do pewnego stopnia książka kulinarna. Cały dowcip polega jednak na tym, że w opisywanych przez Małkowską latach zaopatrzenie sklepów spożywczych było mizerne.
Na półkach sklepowych nie brakowało tylko octu i ogórków. W sklepach mięsnych dochodziło do rękoczynów pomiędzy klientami, gdy tylko „rzucono" coś smakowitego na handel. Autorce jednak nie brakowało pomysłowości. Jak pisze: „ludzie z wyobraźnią starali się wykrzesać coś fajnego, jadalnego, pomysłowego z tego, co było".