Do Teatru Wielkiego w Poznaniu Alvis Hermanis przyjechał prosto z La Scali, bo Łotysz to jedna z największych postaci europejskiego teatru. Polscy widzowie mogli oglądać jego precyzyjne i mądre spektakle dramatyczne zapraszane u nas na festiwale. A od kilku lat robi oszałamiającą karierę i w operowym świecie.
„Jenufą" Janáčka – wystawioną już w La Monnaie w Brukseli – debiutuje w Polsce jako reżyser operowy. I pokazuje, jak wiele można powiedzieć, posługując się klasycznym dziełem, niczego w nim nie przeinaczając.
Widz pozbawiony wyobraźni teatralnej, a nie brak takich i wśród naszych krytyków, dostrzeże w Poznaniu bajkę przeplecioną dramatem i kiczowatym happy endem wśród różyczek. Spektakl jest bowiem ostentacyjnie i programowo piękny, bo Hermanis wypowiedział wojnę estetyce brzydoty, jaka zdominowała współczesny teatr operowy. A operując ładnymi, kolorowymi obrazami, tworzy z nich intelektualną układankę. Rozszyfrowanie jej elementów to frajda dla widza.
„Jenufa" jest naturalistyczną opowieścią wiejską, jakie na przełomie XIX i XX w. pojawiły się w literaturze, teatrze, operze. Kostelnička decyduje się tu zamordować nieślubne dziecko pasierbicy Jenufy, by umożliwić jej normalne życie z tym, kto ją kocha. A kiedy ciało noworodka zostaje odnalezione, przyznaje się do winy.
Dla ponurej tragedii Hermanis stworzył mieniącą się żywymi kolorami ramę. W I i III akcie przywołał morawski folklor, ale też sztukę czasów Leoša Janáčka – malarstwo Alfonsa Muchy, secesyjną ornamentykę, Balety Rosyjskie i choreografie Wacława Niżyńskiego, bo korowód tancerek odgrywa tu ważną rolę.