Solidny aktor z wiedeńskiego teatru

Dla wielu kinomanów pozostanie diabolicznym Mefisto z filmu Istvana Szabo i dalekim od ideału Brorem Blixenem z "Pożegnania z Afryką". Ale on sam najbardziej kocha teatr

Publikacja: 05.10.2007 11:58

Klaus Maria Brandauer

Klaus Maria Brandauer

Foto: Forum

Nie należy do gwiazdorów, których śledzą paparazzi. Ale ma mocną pozycję w światowym kinie. Jest po prostu znakomitym aktorem.

Klaus Maria Brandauer urodził się 22 czerwca 1944 r. w Austrii, w miasteczku Alt Aussee. Ojciec był Niemcem, matka - Austriaczką. Brandauer to właśnie jej panieńskie nazwisko. Klaus przybrał je, gdy zaczął robić artystyczną karierę.

O tym, że chce być artystą, wiedział już w czasach szkolnych. Po maturze zaczął studiować na Wydziale Muzyki i Sztuk Dramatycznych w Stuttgarter Hochschule. W latach 60. występował głównie w teatrach austriackich i niemieckich, a w roku 1972 trafił do wiedeńskiego Burgtheater, gdzie zadomowił się na stałe. W teatrze spełniał się i nie tęsknił za kamerą. Owszem, występował w telewizji, było to jednak raczej przemazywanie się przez ekran, a nie gra. W 1972 r. dał się zauważyć w thrillerze "The Salzburg Connection", ale kino nadal go nie pociągało. Poczuł jego smak dopiero dekadę później, gdy Węgier Istvan Szabo zaproponował mu główną rolę w filmie "Mefisto", opartym na powieści Klausa Manna, który sportretował swojego kuzyna Gustafa Grűndgensa. Nie była to rola łatwa. Brandauer zagrał tchórza - aktora, który robi wielką karierę w czasach narastania nazizmu, ale płaci za to wymierną cenę.

Dzieło Szabo zostało uhonorowane Oscarem dla najlepszego filmu nieangielskojęzycznego. Brandauer wystąpił jeszcze w kolejnych obrazach Węgra - "Pułkowniku Redlu" i "Hanussenie", które razem z "Mefisto" stworzyły tryptyk o ludziach mierzących się z historią.

Ale o Austriaka upomniała się też Ameryka, która zobaczyła w nim aktora potrafiącego intrygująco wcielać się w czarne charaktery. W "Nigdy nie mów nigdy" stanął naprzeciwko samego agenta 007 Jamesa Bonda, czyli Seana Connery'ego, a w 1985 r. wystąpił w jednym z najpiękniejszych filmów tej dekady - "Pożegnaniu z Afryką" Sydneya Pollacka. Pojawił się na ekranie u boku Roberta Redforda i Meryl Streep. Był Brorem Blixenem, mężem duńskiej pisarki, a jego kreacja została wyróżniona nominacją do Oscara. Po tym sukcesie aktor nadal pojawiał się w amerykańskich filmach, zagrał m.in. w "Białym Kle" Randala Kleisera czy "Wschodzącej gwieździe" Marthy Coolidge, gdzie wcielił się w reżysera Otto Premingera. Ale nigdy nie zdecydował się na przeprowadzkę do Hollywood. Najlepiej czuje się nadal w teatrze, gdzie do dzisiaj gra i reżyseruje. Ma też na swoim koncie cztery realizacje filmowe. Najbardziej znana to "Mario i czarodziej" według Thomasa Manna z Julianem Sandsem i Anną Galieną.

W życiu prywatnym przez blisko 30 lat związany był z Karin Muller-Brandauer. Po jej śmierci na raka w 1992 r. bardzo długo nie mógł się podnieść. Dopiero w tym roku, w czerwcu, ożenił się po raz drugi. Ma mieszkania w Wiedniu i Nowym Jorku, ale najwięcej czasu spędza w rodzinnym Bad Aussee. Uczy aktorstwa w szkole Maksa Reinhardta w Wiedniu, a po kilkuletniej przerwie wrócił przed kamerę. W filmie Catherine Jarvis "Maestro", którego akcja toczy się w Australii w latach 60., zagrał starego nauczyciela gry na fortepianie. W przyszłym roku ma wystąpić w obrazie "The Interrogation of Harry Wind" Pascala Verdosci.

Nie należy do gwiazdorów, których śledzą paparazzi. Ale ma mocną pozycję w światowym kinie. Jest po prostu znakomitym aktorem.

Klaus Maria Brandauer urodził się 22 czerwca 1944 r. w Austrii, w miasteczku Alt Aussee. Ojciec był Niemcem, matka - Austriaczką. Brandauer to właśnie jej panieńskie nazwisko. Klaus przybrał je, gdy zaczął robić artystyczną karierę.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Kultura
„Drogi do Jerozolimy”. Wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie
Kultura
Polska kultura na EXPO 2025 w Osace
Kultura
Ile czytamy i jak to robimy? Młodzi więcej, ale wciąż chętnie na papierze