Perfect na CD

Na CD ukazała się debiutancka płyta zespołu Zbigniewa Hołdysa. Po raz pierwszy od premiery w 1981 r. – pisze Jacek Cieślak

Publikacja: 29.03.2013 17:45

„Nie płacz, Ewka", „Chcemy być sobą", „Bla, bla, bla", „Ale w koło jest wesoło", „Lokomotywa z ogłoszenia", „Niewiele ci mogę dać" nie miały do tej pory szansy na wznowienie na płycie kompaktowej.

Zobacz na Empik.rp.pl

Założyciel grupy Zbigniew Hołdys nie utrzymuje kontaktu z dawnymi kolegami. Ci zaś, nie mogąc wydać pierwszej płyty, nagrali koncertową z okładką wzorowaną na debiucie. Zamiast „kogo skarcić za Hołdysa" Grzegorz Markowski śpiewa „kogo skarcić za szkodnika". Zapanował kompletny pat.

Milion płyt i zero złotych

Był też jeszcze inny powód, dla którego płyta się nie ukazała, choćby w pierwszych latach fonograficznego boomu na początku lat 90. Tak naprawdę... płyty nigdy nie nagrano. W maju i czerwcu 1981 r. powstały nagrania dla radia.

– Kiedy Perfect odniósł sukces, Polskie Nagrania postanowiły wydać radiowe piosenki na płycie – tłumaczył „Rz" Hołdys kilka lat temu. – Zgodnie z obowiązującym prawem zapłaciły radiu 50 proc. naszych honorariów, czyli 200 zł, nam za album, który rozszedł się w nakładzie około miliona egzemplarzy, nie płacąc nic.

Kiedy, po latach, na rynku pojawiły się kompakty, Polskie Nagrania postanowiły wznowić przeboje. – Byłem wściekły, że nikt z Perfectu nie dostanie żadnych pieniędzy i zażądałem dokumentów, na mocy których miało być wydane CD – mówił Hołdys. – Okazało się, że w czasach komunizmu Polskie Nagrania były tak niechlujne, że na akcie zakupu wszystkie kompozycje zostały skwitowane zwrotem „Nie płacz, Ewka i inne". Odpowiedziałem więc: „Możecie wydać tylko piosenkę „Nie płacz Ewka i inne".

Takiej piosenki nie ma. Kompaktu też nie było.

Historia złota

Kiedy teraz rozmawiam ze Zbigniewem Hołdysem, w pierwszych słowach oświadcza, że do reedycji by nie doszło, gdyby nie Janusz Witkowski, dzięki któremu powstały nagrania.

– On to wszystko spiął, wziął na siebie, żeby nie było żadnych problemów – wspomina Hołdys. I przypomina, że wydanie płyty w PRL było czymś kompletnie innym niż dziś.

100 lat Konkursu Chopinowskiego
z „Rzeczpospolitą”

CZYTAJ WIĘCEJ

– Żeby doszło do premiery, musiały na to wyrazić zgodę najwyższe czynniki rządowe – mówi muzyk. – A i wtedy proces produkcyjny trwał nawet półtora roku. Ku zaskoczeniu kolegów odrzuciłem taką ofertę. Szliśmy mocno do przodu i wiedziałem, że za półtora roku będziemy grać zupełnie inną muzykę i wydana z opóźnieniem debiutancka płyta będzie miała charakter wyłącznie archeologiczny.

Minęło trochę czasu i szef Polskich Nagrań się odezwał.

– Powiedział, że otworzyła się nowa furtka, bo powstał pomysł wytłoczenia miliona kopii w Czechosłowacji – wspomina Hołdys. – To już była zupełnie inna rozmowa. Na to się mogłem zgodzić.

„Perfect" ukazał się późną jesienią, niedługo przed stanem wojennym. Ustawiały się gigantyczne kolejki – wyjątkowe, bo stali w nich młodzi ludzie. Po płytę.

– Jechałem autobusem warszawskim Nowym Światem, od strony Komitetu Centralnego, gdzie dziś mieści się giełda – mówi Hołdys. – Widziałem kilkusetmetrowy ogonek. Przy dużym popycie do sklepów rzucano po 100–200 egzemplarzy.

Album szybko zdobył status Złotej Płyty, ale Hołdys odmówił jej przyjęcia. – Aby ozłocić płytę, trzeba było 12 gram złota, które sprowadzano za walutę, płacąc pięć dolarów – mówi założyciel Perfectu. – Starczyło na jeden krążek, a nas było w zespole pięciu. Mieliśmy się podzielić jak pizzą? Ale jak? Odmówiłem.

Krawczyk, Sośnicka, „Autobiografia"

Wszystko zaczęło się w Ameryce, gdzie grywał m.in. z Basią Trzetrzelewską w tamtejszych klubach. „Zbyszek Hołdys zjechał do domu w czerwcu. Akumulatory miał naładowane na maksa. Gęba mu się nie zamykała w Stodole od amerykańskich opowieści, a pod czaszką krążyły mu tajfuny najbardziej nieprawdopodobnych pomysłów, które zamierzał zrealizować – wspomina Bogdan Olewicz, autor tekstów, w książeczce dodanej do reedycji. – Jeden z nich okazał się fundamentalnym cementowym blokiem tak wielkim, że nawet kartony białej Sofii nie zdołały go zmyć w niebyt. Trzeba założyć rockową kapelę z prawdziwego zdarzenia, perfekcyjnie wyrzeźbić niepokorny repertuar i dać czadu, który powali całą branżę na kolana".

Olewicz i Hołdys znali się jeszcze z czasów, gdy „W mej piwnicy był nasz klub", co znakomity tekściarz opisał w „Autobiografii". Klub był na Ogrodowej 25, pod Delikatesami. Nazywał się Kapitol.

Wielu fanów Perfectu nie zdaje sobie sprawy, że Olewicz napisał przeboje Krystyny Prońko „Jesteś lekiem na cało zło" i „Modlitwa o miłość prawdziwą", „Julia i ja" i „Żegnaj, lato, na rok" Zdzisławy Sośnickiej. Ale największym bodaj hitem było „Pamiętam ciebie z tamtych lat" Krzysztofa Krawczyka.

– Przez te wszystkie moje pierwsze lata wierzyłem, że powstanie prawdziwy polski rockowy zespół i będzie można stworzyć rockowy kanon. Gdy zawiązał się Perfect, odetkałem korek z duszy – mówił „Rz" Olewicz.

Był 1980 r. Polska budziła się z komunistycznego koszmaru. Rozpoczęły się strajki. W muzyce też wybuchła wolność. W sali 06 klubu Stodoła rozpoczął próby Perfect w składzie: Piotr Szkudelski, Ryszard Sygitowicz, Zdzisław Zawadzki i Zbigniew Hołdys. Jedną piosenkę ćwiczono w morderczym stylu, takt po takcie, przez osiem godzin. Jesienią Hołdys pojawił się u Olewicza z mocno zużytą kasetą magnetofonową.

– Jak chcesz usłyszeć, jak brzmią naprawdę, zajrzyj do Stodoły – powiedział.

Nowe otwarcie

Szybko ustalono zasady pisania tekstów. Zero komercyjnych szlagwortów, zero banału typu „kocham cię". Siłę muzyki miał wzmocnić żywy, soczysty, ostry język, jakim mówili Polacy na co dzień, poza cenzurowanymi mediami.

Brakowało tylko wokalisty. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności Hołdys usłyszał, jak w skomponowanym przez Włodzimierza Korcza motywie przewodnim serialu „07 zgłoś się" o asie polskiej milicji kryminalnej, poruczniku Borewiczu, skatem śpiewa Grzegorz Markowski. – Wcześniej pojechałem do Opola. Chciałem śpiewać jak Tom Jones, śpiewałem jak Krzysztof Krawczyk – wspominał wokalista. – Ale wokalizę usłyszał Zbigniew Hołdys. Hołdys miał tylko jedną wątpliwość: czy Markowski odrzuci manierę artysty z telewizyjnego „Koncertu życzeń".

– Pierwsze spotkanie było dramatyczne – mówił Markowski. – To było w Stodole. Oni palili trawę, pachnieli alpagą. A ja byłem w okularkach, w marynareczce, w czystej koszuli. Buty wyglancowane. Jak ch... wyglądałem. Patrzyli na mnie jak na UFO. Śpiewałem „Lokomotywę z ogłoszenia". Jeszcze nie miała tekstu.

Próby Perfectu trwały sześć miesięcy. Pierwszy koncert odbył się w Ursusie.

– Udało się – wspomina Markowski. – Zacząłem się wyzwalać. Zdjąłem koszulę, nie robiłem dziwnych ruchów ręką. Zacząłem się bawić mikrofonem. Otwierałem się. Przestałem być estradową karykaturą samego siebie.

Ewki były dwie

Pierwszym wielkim przebojem z płyty była ballada „Nie płacz, Ewka".

– Wiedziałem, że to piękna melodia, ale wtedy ballady nie były w ogóle grane – opowiada Hołdys. – Zaryzykowałem rejestrację „Ewki" w ostatnich dwóch godzinach sesji. Andrzej Turski, ówczesny szef audycji „Radiokuriera", zrobił z niej przebój w ciągu tygodnia. Tak się zaczął Perfect.

Ewka istniała naprawdę. Przyszłego lidera Perfectu poznała dzięki Bogdanowi Olewiczowi. – Bogdan był nauczycielem angielskiego w liceum i miał zwyczaj uczyć na podstawie anglojęzycznych piosenek – opowiada Hołdys. – Zaprosił mnie do szkoły. Zająłem się chyba „Blowin' in the Wind" Dylana. Miałem 18 lat. Ewka – 16. Wpadliśmy sobie w oko. Bujaliśmy się razem. Po latach, już pod nazwiskiem Kondratowicz, napisała książkę „Szminka na sztandarze" o kobietach w solidarnościowej opozycji.

– Były nawet dwie Ewki – ujawnił Olewicz. – Zbyszek może nawet nie dopuszczał myśli, że była inna niż jego. A była jeszcze ta moja. I mam pewność, że to ona stała się adresatem najważniejszego w piosence zdania, które odnosi się do piosenki The Doors – „Love Street", klucza do twórczości Morrisona: „Po ulicy Miłość hula wiatr/Wśród rozbitych szyb/ Patrz poeci śliczni prawdy sens/ Roztrwonili w grach/ W półlitrówkach pustych S.O.S./Wysyłają w świat". Sukces debiutu miał swój groteskowy finał. W latach 80. władze pilnowały mocno, by artyści nie zwariowali od nadmiaru mamony.

– ZAiKS rozliczał piosenki na podstawie dokumentów, których przepływ trwał dwa lata – opowiada Hołdys. – Gdy zespół przestawał istnieć, rozliczono dopiero pierwszy rok naszej działalności, m.in. płytę sprzedaną w milionie egzemplarzy.

Muzyk doznał szoku, bo w kilka tygodni został milionerem.

– Myślałem, że to awaria w księgowości – kontynuuje. – A awaria się dopiero zaczęła, gdyż w tym czasie obowiązywał podatek wyrównawczy, który sięgał 90 procent dochodów. Milion można było mieć na koncie, ale wydać tylko 80 tys.

– A ja już ze swoimi pieniędzmi zaszalałem – wspomina Hołdys. – I w następnym roku miałem do zapłacenia kilkaset tysięcy podatku wyrównawczego. Nie miałem tyle. Wtedy dostałem kolejny milion, który poszedł na podatki. Ale liczyło się, że znowu wydałem pieniądze, i tak wpadłem w spiralę podatkową. Nie wytrzymałem i napisałem, co myślę, do ministra finansów. Zaczęli mi rozkładać na raty. Przeżyłem.

Płyta też przetrwała. „Ewka", niestety, jest aktualna również w nowym systemie. Zwłaszcza napisane przez Olewicza słowa: „Hej, prorocy z moich gniewnych lat obrastacie w tłuszcz/ Zdrada płynie z ust".

„Nie płacz, Ewka", „Chcemy być sobą", „Bla, bla, bla", „Ale w koło jest wesoło", „Lokomotywa z ogłoszenia", „Niewiele ci mogę dać" nie miały do tej pory szansy na wznowienie na płycie kompaktowej.

Zobacz na Empik.rp.pl

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Kultura
Perły architektury przejdą modernizację
Kultura
Afera STOART: czy Ministerstwo Kultury zablokowało skierowanie sprawy do CBA?
Kultura
Cannes 2025. W izraelskim bombardowaniu zginęła bohaterka filmu o Gazie
Kultura
„Drogi do Jerozolimy”. Wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Kultura
Polska kultura na EXPO 2025 w Osace