Opowiadają o inności. O ludziach, którzy nie mieszczą się w społecznych normach. O prawie do bycia sobą.
„Marguerite" Xaviera Giannolego to film inspirowany życiem Florence Foster Jenkins, bogatej Amerykanki, która pomimo braku głosu i talentu, postanowiła robić karierę śpiewaczki i wystąpiła w Carnegie Hall. Giannoli przeniósł akcję do Paryża i opowiedział o wielkiej pasji. Śmieszność bohaterki usprawiedliwił jej miłością do opery i brakiem miłości... w życiu. Jego Marguerite próbuje zwrócić na siebie uwagę męża. Ten zaś ma własne życie na boku, a żonie, za którą jednak czuje się odpowiedzialny, nie umie wytłumaczyć, że staje się pośmiewiskiem. Catherine Frot w tytułowej roli tworzy wspaniałą kreację. Jest żałosna, a jednocześnie przejmująco tragiczna. Świetnie naszkicowane są również inne postacie: męża, czarnego sługi-przyjaciela, nauczyciela śpiewu.
Z kolei Tom Hooper, twórca oscarowego „Jak zostać królem" w „Dziewczynie z portretu" („The Danish Girl") sięgnął po autentyczną historię duńskiego malarza pejzażysty Einara Wegenera, który jako jedna z pierwszych osób w historii medycyny przeszedł na przełomie lat 20. i 30. XX wieku operację zmiany płci, stając się Lili Elbe.
Hooper portretuje mężczyznę, który odkrywa, że w sukience czuje się lepiej niż w garniturze. Uczy się kobiecych gestów, uśmiecha się z dziewczęcym wdziękiem, zaczyna chodzić drobnym krokiem. I wreszcie oddaje się w ręce chirurga. Musi przejść przez trudny proces zyskiwania tożsamości, a jednocześnie stawienia czoła społeczeństwu. I uporania się z uczuciami najbliższych. Wegener ma żonę malarkę Gerdę Gottlieb. Ten film jest również, a może przede wszystkim o niej. O wielkiej miłości, która pozwala drugiej osobie na bycie sobą.
– To jest opowieść o poszukiwaniu prawdy i odwadze – mówi odtwórca głównej roli Eddie Redmayne. Ale to jest także love story.