Łukasz Kurowski - pierwszy żołnierz zabity w Afganistanie

Porucznik Łukasz Kurowski był świetnie zapowiadającym się żołnierzem. Dowodził plutonem czołgów. Zginął 5 lat temu, 14 sierpnia 2007 roku w Afganistanie. Był pierwszą ofiarą śmiertelną w polskich siłach stabilizacyjnych

Publikacja: 14.08.2012 01:01

18 sierpnia 2007 roku w Lusowie pod Poznaniem pochowano Łukasza Kurowskiego

18 sierpnia 2007 roku w Lusowie pod Poznaniem pochowano Łukasza Kurowskiego

Foto: Rzeczpospolita

Fragmenty tekstu z archiwum "Rzeczpospolitej", z grudnia 2007 roku

– Nie chciałam go tam puścić. Byliśmy dopiero dwa lata po ślubie. Ale mówił: „Żabko, to tylko pół roku. Ani się obejrzysz, jak przeleci”. Wojsko to było jego życie. Był młody, chciał się pokazać. Pojechał – Aneta Kurowska sama nie wie, ile razy opowiadała tę historię.

Za każdym razem jest tak samo ciężko. Po wyjeździe Łukasza pozostały e-maile i skype. – Rozmawialiśmy codziennie, a ja odliczałam dni do jego powrotu. Cieszyłam się, że został tylko tydzień. Pewnego dnia się nie odezwał. Miałam nawet o to pretensje. A kiedy nazajutrz w drzwiach stanęli żołnierze, ugięły się pode mną nogi. Wiedziałam, że to koniec...

14 sierpnia 2007 roku z Gardez we wschodnim Afganistanie jak zwykle wyruszył wojskowy patrol. Mniej więcej 20 kilometrów od bazy został ostrzelany przez Talibów. Wywiązała się regularna bitwa.

W pewnym momencie pocisk wystrzelony z granatnika eksplodował pod nogami dowódcy plutonu – podporucznika Łukasza Kurowskiego. Ranny został natychmiast przewieziony do amerykańskiej bazy Wilderness. Trafił pod opiekę lekarzy. Nie udało się go uratować. Miał 29 lat. W wojsku służył zaledwie od trzech. Misja w Afganistanie była jego pierwszą. Cztery dni po ostrzale podporucznik Kurowski został pochowany w Lusowie pod Poznaniem. Na małym wiejskim cmentarzu pojawili się przedstawiciele rządu i dowódcy armii. Kurowski został pośmiertnie awansowany do stopnia porucznika. – Nie jest ważne, jak długo kto żyje, ale jak to życie przeżywa – mówił podczas uroczystości pogrzebowych biskup polowy Wojska Polskiego Tadeusz Płoski.

(...)

Diament w wojsku

Aneta Kurowska zamieszkała z rodzicami w Lusówku.  Na ścianie zdjęcia męża w mundurze. Na komodzie modele czołgów. – To Łukasz je posklejał, uwielbiał to – uśmiecha się pani Aneta.

Jest jeszcze pluszowa maskotka w moro – Pancuś – no i pies, młodziutki labrador, który co chwilę nas zaczepia. Kładzie się na plecach, merda ogonem, gryzie ręce.

Pani Aneta kupiła go po śmierci męża. Żeby choć na chwilę oderwać myśli od tego, co ją spotkało. Może dlatego, by było dla kogo żyć? Bo, jak mówi, nie można umrzeć na zawołanie. Pies wabi się Leo. – Nie od imienia [ówczesnego] trenera piłkarzy, ale od nazwy czołgu Leopard – zastrzega pani Aneta. Choć sama nigdy z wojskiem nie miała nic wspólnego, po trochu żyła pasją męża. Łukasz Kurowski skończył politechnikę w Poznaniu, ale już wówczas wiedział, że zostanie żołnierzem. Zaczął się uczyć w Studium Oficerskim Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych we Wrocławiu. Wkrótce rozpoczął służbę w 10. Brygadzie Kawalerii Pancernej w Świętoszowie. – Mamy diament – mówili o nim dowódcy. A potem był Afganistan...

(...)

– Czasami myślę sobie, że ja leżę tutaj, w ciepłym łóżku, a on tam, na cmentarzu. I że to takie niesprawiedliwe. Czasem nie umiem tego Bogu wybaczyć. Przecież wszyscy stamtąd wrócili, tylko on jeden nie... – mówi.

Nie mówcie o mnie „wdowa”

Łukasz Kurowski pochodził ze wsi Rybitwy koło Gniezna. Znają go tam wszyscy. Wszyscy też mówią o nim dobrze.

– Miły, grzeczny, uczynny – powtarzają mieszkańcy. Podobnie jest w Lusówku, skąd pochodzi pani Aneta. – Znałam ich tylko z widzenia, ale robili miłe wrażenie. Byli tacy młodzi, a później ta straszna tragedia. Wieś o tym mówiła – przyznaje starsza kobieta.

W wojsku podporucznik Kurowski uchodził za utalentowanego oficera. – Osiągał świetne wyniki, był wielokrotnie nagradzany – wyjaśnia kapitan Dariusz Kudlewski z 10. Brygady Kawalerii Pancernej w Świętoszowie. Więcej mówić jednak nie chce. – Na prośbę rodziców. Musimy to uszanować – tłumaczy.

Rodzice podporucznika Kurowskiego do dziś mieszkają w Rybitwach. Próbujemy się umówić na spotkanie. Po długich naleganiach zgadzają się, ale następnego dnia się rozmyślają.

– Proszę wybaczyć, ale nadal bardzo głęboko to przeżywamy. Przyjęliśmy zasadę, że nie rozmawiamy z dziennikarzami – tłumaczy ojciec Łukasza.

(...)

- Czasem mam wrażenie, że przy życiu trzyma mnie tylko pewność, że kiedyś, gdzieś tam jeszcze spotkam Łukasza. Tylko proszę, nie piszcie o mnie „wdowa”. Ja nadal jestem jego żoną... - mówi pani Aneta.

Grudzień 2007

Fragmenty tekstu z archiwum "Rzeczpospolitej", z grudnia 2007 roku

– Nie chciałam go tam puścić. Byliśmy dopiero dwa lata po ślubie. Ale mówił: „Żabko, to tylko pół roku. Ani się obejrzysz, jak przeleci”. Wojsko to było jego życie. Był młody, chciał się pokazać. Pojechał – Aneta Kurowska sama nie wie, ile razy opowiadała tę historię.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Kraj
Tysiąc lat i ani jednej idei. Uśmiechnięta Polska nadal poszukuje patriotyzmu
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Kraj
Jak będzie wyglądać rocznica koronacji Chrobrego? Czołgi na ulicach stolicy
Kraj
Walka z ogniem w Biebrzańskim Parku Narodowym. „Pożar nie jest opanowany”
Kraj
Ministerstwo uruchomiło usługę o wulgarnym akronimie. Prof. Bralczyk: To niepoważne