Fragmenty tekstu z archiwum "Rzeczpospolitej", z grudnia 2007 roku
– Nie chciałam go tam puścić. Byliśmy dopiero dwa lata po ślubie. Ale mówił: „Żabko, to tylko pół roku. Ani się obejrzysz, jak przeleci”. Wojsko to było jego życie. Był młody, chciał się pokazać. Pojechał – Aneta Kurowska sama nie wie, ile razy opowiadała tę historię.
Za każdym razem jest tak samo ciężko. Po wyjeździe Łukasza pozostały e-maile i skype. – Rozmawialiśmy codziennie, a ja odliczałam dni do jego powrotu. Cieszyłam się, że został tylko tydzień. Pewnego dnia się nie odezwał. Miałam nawet o to pretensje. A kiedy nazajutrz w drzwiach stanęli żołnierze, ugięły się pode mną nogi. Wiedziałam, że to koniec...
14 sierpnia 2007 roku z Gardez we wschodnim Afganistanie jak zwykle wyruszył wojskowy patrol. Mniej więcej 20 kilometrów od bazy został ostrzelany przez Talibów. Wywiązała się regularna bitwa.
W pewnym momencie pocisk wystrzelony z granatnika eksplodował pod nogami dowódcy plutonu – podporucznika Łukasza Kurowskiego. Ranny został natychmiast przewieziony do amerykańskiej bazy Wilderness. Trafił pod opiekę lekarzy. Nie udało się go uratować. Miał 29 lat. W wojsku służył zaledwie od trzech. Misja w Afganistanie była jego pierwszą. Cztery dni po ostrzale podporucznik Kurowski został pochowany w Lusowie pod Poznaniem. Na małym wiejskim cmentarzu pojawili się przedstawiciele rządu i dowódcy armii. Kurowski został pośmiertnie awansowany do stopnia porucznika. – Nie jest ważne, jak długo kto żyje, ale jak to życie przeżywa – mówił podczas uroczystości pogrzebowych biskup polowy Wojska Polskiego Tadeusz Płoski.