Sześć milionów zysku gangu z Pomorza

Rekordową sumę, bo blisko 6 mln zł zyskał w cztery lata gang sutenerów z Gdyni, który założył sieć agencji towarzyskich i zmuszał kobiety do nierządu. Według śledczych kierowali nim trzej bracia - synowie byłego policjanta. Do sądu trafił właśnie akt oskarżenia przeciwko działającej z rozmachem grupie.

Aktualizacja: 13.10.2014 17:58 Publikacja: 13.10.2014 17:39

Sześć milionów zysku gangu z Pomorza

Foto: Bloomberg

„Przedsiębiorstwo", „firma", „organizacja" – tak bracia B. czyli „Braciaki" mówili o stworzonej przez siebie przestępczej strukturze służącej do generowania sięgających blisko 6 mln zł zysków z uprawiania prostytucji przez podporządkowane im kobiety. Niektóre sprowadzili do roli swoich niewolnic, oznaczając je tatuażami o treści „Niewolnica pana Olka" czy „Własność Leszka".

Mózgiem gangu, jego założycielem i szefem, który rządził nim twardą ręką był 31-letni Aleksander B. ps. „Złoty", z wykształcenia pedagog. Przestępczą strukturą pomagali mu zarządzać jego dwaj bracia: Leszek i Paweł.

- W ciągu czterech lat zorganizowana grupa przestępcza braci B., ze zmuszania kobiet do uprawiania prostytucji osiągnęła korzyść majątkową, w łącznej kwocie nie mniejszej niż 5 mln 805 tys. zł - mówi „Rz" Mariusz Marciniak, rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku.

Łącznie o działanie w gangu, który czerpał zyski również z obrotu znaczną ilością narkotyków, posiadał nielegalnie materiały wybuchowe i amunicję, trudnił się paserstwem samochodów zostało oskarżonych 20 osób. Część z nich, w tym szefowie grupy mają także zarzuty prania brudnych pieniędzy.

Bracia B. byli postrzegani jako „panowie i władcy", a ich intymne relacje ze sprowadzonymi do roli niewolnic kobietami – jak mówią śledczy – przypominały sektę.

Gang powstał jesienią 2009 r.i działał przez cztery lata głównie na terenie Gdyni - Witomino, czyli w rejonie zamieszkania większości oskarżonych. Podstawą zysków była sieć agencji towarzyskich działających w wynajętych w Gdyni lokalach. Zorganizowali ją bracia B. Młode kobiety były biciem i groźbami zmuszane do prostytucji. Wykorzystywano ich trudną sytuację finansową.

– Na przykład najpierw pożyczano kobietom pieniądze, a potem okazywało się, że ich dług urósł do astronomicznych rozmiarów i jedynie pracując w agencji mogą go spłacić. W razie nieposłuszeństwa kobiety były bite, to samo spotykało klientów, którzy mieli zastrzeżenia do wysokości żądanych od nich zapłaty za usługę – mówi „Rz" jeden ze śledczych.

Gang oprócz prowadzenia własnych agencji w Gdyni „nadzorował" też konkurencyjne przybytki w tym mieście, pobierał haracze od prostytutek. W razie odmowy zapłaty, konkurentów niszczył.

Bracia zamierzali rozwinąć skrzydła – planowali ekspansję i objęcie ochroną agencji towarzyskich na terenie Malborka i Starogardu Gdańskiego.

Gang był bardzo dobrze zorganizowany, ze ścisłym kierownictwem braci B., przejrzystym podziałem ról i z zachowaniem kilkupoziomowej hierarchii.

- Obowiązywała w nim „żelazna dyscyplina", zarówno wśród członków grupy, jak i wśród kobiet zmuszanych czy wykorzystywanych do uprawiania prostytucji. Za nieposłuszeństwo i odmowę wykonania poleceń braci B., były nakładane kary – finansowe i fizyczne – wynika z aktu oskarżenia.

Zyski z przestępczej działalności trafiały głównie do trzech braci. Pozostali członkowie grupy musieli się zadowolić tym, co szefowie im proponowali. Bracia rozdzielali pieniądze pomiędzy swoich ludzi według uznania.

Policjanci gdańskiego CBŚ i prokuratorzy dokładnie rozpracowali strukturę i funkcjonowanie gangu.

Aleksander, Leszek i Paweł B. zarządzali bezpośrednio czterema agencjami. W każdej z nich, jednorazowo pracowało od sześciu do siedmiu kobiet.

- Na podstawie zeznań przesłuchanych w śledztwie kobiet można oszacować, że w okresie objętym oskarżeniem, czyli od 2009 do 2013 r., przez te agencje przewinęło się około 70 kobiet – mówi prok. Marciniak.

Poza prowadzeniem agencji, grupa braci B., wyszukiwała w prasie ogłaszające się tzw. „domówki", czyli prywatne agencje towarzyskie, po czym jeden z braci B., umawiał się w takim lokalu, a ochroniarz gangu proponował płatną „ochronę" - do 2 tys. zł miesięcznie, za każdą prostytutkę z lokalu.

Głównym zarządzającym grupą był Aleksander B., ale bracia ściśle z nim współdziałali.

- Wydawali polecenia, ustalali grafik pracujących w danym dniu kobiet, przydzielali telefony komórkowe, dawali – jak chcieli - wolne pracującym w agencjach kobietom i decydowali, czy mogą wyjść do sklepu, fryzjera czy kosmetyczki – mówi prok. Mariusz Marciniak.

Nieposłuszeństwo było surowo karane – a kary np. finansowe czy zakaz wyjścia z agencji - spotykały zarówno kobiety jak i członków grupy.

Niżej w hierarchii gangu byli ochroniarze, których szefem był Mateusz W., ps. „Pimpas".

Czuwali nad agencjami towarzyskimi czy dowozili prostytutki do klientów.

- Ochroniarze mieli obowiązek np. naładować baterie i doładować karty do niemal 200 telefonów komórkowych, których numery były podawane w ogłoszeniach erotycznych. W razie zaniedbania tego obowiązku, byli surowo karani – opowiada „Rz" jeden z policjantów.

Ochroniarze niższego szczebla byli traktowani przez braci B. tak samo jak prostytutki. Zastraszani, szantażowani, bici i karani finansowo, np. za spóźnienie lub niewłaściwe zachowanie wobec klientów – twierdzą śledczy.

Z gangu nie można było odejść, a część ochroniarzy do udziału w przestępczej działalności była po prostu zmuszana.

Bracia B. czerpali także osobiste korzyści zmuszając prostytutki z agencji, by za darmo im się oddawały. Uzależniali kobiety od siebie, byli postrzegani, jako „panowie i władcy".

Jak mówią śledczy o charakterze tych relacji świadczą tatuaże na ciałach najbardziej oddanych kobiet świadczących im usługi seksualne.

Bracia B. odznaczali „swoje" kobiety, a treść tatuaży nie pozostawiała złudzeń kto rządzi gangiem. Miały napisy na ciele w rodzaju „Wierna suka Leszka", „Kocham Organizację", „Kocham Braciaków" czy „ Jesteście Dla Mnie Wszystkim".

- Jeżeli zestawić to z dowodami zebranymi w śledztwie, nie ma wątpliwości, że prostytutki pracujące dla braci B., zostały przez nich całkowicie zdominowane i podporządkowane – podkreślają śledczy.

Gang miał na koncie także kradzieże luksusowych samochodów zabieranych m.in. cudzoziemcom. Według śledczych kradł je na zachodzie. I tak policjanci CBŚ odnaleźli i zabezpieczyli np. skradzione  dwa lata temu w Wiedniu BMW wartości 218 tys. zł oraz dwa inne, tańsze auta tej marki, które zabrano właścicielom w Hamburgu i Berlinie. Policjanci odzyskali także terenową Toyotę skradzioną w Bonn, i Seata - w Bochum.

Pieniądze zdobyte na przestępczym procederze sprawcy próbowali legalizować. Na przykład oskarżony szef grupy Aleksander B. blisko 240 tys. zł wpłacił – jak ustalili śledczy - na konta bankowe niejakiej Lucyny B.

Część zysków z lewych interesów, śledczym udało się zabezpieczyć. Na poczet grożących oskarżonym kar prokuratura zajęła ich majątek o łącznej wartości ok. 500 tys. zł. oraz 5,8 tys. euro i po kilkaset dolarów, funtów brytyjskich i franków szwajcarskich. Na lokalu jednego z oskarżonych, w którym działała agencja towarzyska, ustanowiono hipotekę przymusową do kwoty 400 tys. zł.

Policjanci CBŚ zaczęli rozbijać grupę jesienią zeszłego roku. Łącznie 21 osób jest oskarżonych o 59 przestępstw.

- Za zarzucane przestępstwa oskarżonym grozi do 15 lat więzienia, grzywna i przepadek korzyści z przestępstw – mówi Mariusz Marciniak.

Ojciec oskarżonych braci - jak wspominają śledczy znający sprawę - w latach 90. był jednym z najlepszych w Gdyni policjantów. – Niezwykle skuteczny, sprawny policjant operacyjny. Jak poszedł „w miasto", prawie zawsze wracał z podejrzanym. Łapał między innymi złodziei i włamywaczy – mówi "Rz" jeden ze śledczych.

Jednak w pewnym momencie ojciec B. przeszedł na drugą stronę. Jak pisały lokalne media (m.in. „Dziennik Bałtycki") Jan B. sam był członkiem grupy przestępczej, nazywanej „Gngpolem", która działała do 2002 r., a składała się m.in. z obecnych i byłych gdyńskich policjantów. Gang ten napadał na TIR-y i porywał dla okupu. Uprowadził m.in. córkę jednego z trójmiejskich biznesmenów żądając za jej uwolnienie 350 tys dolarów.

„Przedsiębiorstwo", „firma", „organizacja" – tak bracia B. czyli „Braciaki" mówili o stworzonej przez siebie przestępczej strukturze służącej do generowania sięgających blisko 6 mln zł zysków z uprawiania prostytucji przez podporządkowane im kobiety. Niektóre sprowadzili do roli swoich niewolnic, oznaczając je tatuażami o treści „Niewolnica pana Olka" czy „Własność Leszka".

Mózgiem gangu, jego założycielem i szefem, który rządził nim twardą ręką był 31-letni Aleksander B. ps. „Złoty", z wykształcenia pedagog. Przestępczą strukturą pomagali mu zarządzać jego dwaj bracia: Leszek i Paweł.

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Kraj
Tysiąc lat i ani jednej idei. Uśmiechnięta Polska nadal poszukuje patriotyzmu
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Kraj
Jak będzie wyglądać rocznica koronacji Chrobrego? Czołgi na ulicach stolicy
Kraj
Walka z ogniem w Biebrzańskim Parku Narodowym. „Pożar nie jest opanowany”
Kraj
Ministerstwo uruchomiło usługę o wulgarnym akronimie. Prof. Bralczyk: To niepoważne