Wadim Skibicki, zastępca szefa ukraińskiego wywiadu, najwyraźniej nie obawia się oskarżeń o defetyzm. Liczy, że mówiąc prawdę, trafi do sumienia Europy i Ameryki i skłoni je do uruchomienia większego potoku uzbrojenia dla Ukrainy.
– Przegrywamy tę wojnę na polu ostrzału artyleryjskiego. Wszystko zależy teraz od tego, jak duże dostaniemy wsparcie. Ukraina ma tylko jedno działo na 10–15 rosyjskich. A nasi zachodni partnerzy przekazują nam ledwie 10 proc. tego, co potrzebujemy – wskazuje.
Inne źródła mówią o podobnych proporcjach. Ocenia się, że w walce o Siewierodonieck i Lisiczańsk Rosjanie każdego dnia wystrzeliwali ok. 60 tys. pocisków na pozycje ukraińskie. Obrońcy obu miast byli na to w stanie odpowiedzieć jedynie 5–6 tys. pociskami. Jeśli tak duża dysproporcja zostanie w najbliższych tygodniach utrzymana, Ukraińcom będzie niezwykle trudno obronić pozostającej wciąż pod ich kontrolą części obwodu donieckiego i uniknąć utraty całego Donbasu. Taki sukces mógłby oznaczać, że Władimir Putin zdecyduje się na zawieszenie broni. Ale jego efekt może też być całkiem inny: zachęcony przejęciem głównego okręgu przemysłowego Ukrainy Kreml zdecyduje się na dalsze podboje, być może nawet całkowite odcięcie kraju od morza.
Czytaj więcej
Słynny bramkarz hokejowej reprezentacji kraju Iwan Fiedotow wylądował na Dalekiej Północy jako rekrut. A chciał przenieść się do Filadelfii.
W pierwszych tygodniach wojny kraje zachodnie zachowywały daleko idącą powściągliwość, gdy idzie o dostawy broni dla Ukrainy w obawie, aby nie prowokować Kremla. Nie wierzono też, że Ukraińcy stawią zdecydowany opór napastnikom i zdołają uczynić właściwy użytek z otrzymanego sprzętu. Mimo to przekazanie przez kraje NATO ok. 5 tys. ręcznych wyrzutni antypancernych okazało się decydujące na polu walki, tak wielkie błędy strategiczne popełniło rosyjskie dowództwo. Nieosłonięte kolumny czołgów okazały się łatwym łupem dla często działających w pojedynkę ukraińskich żołnierzy.