– Najprawdopodobniej ta pierwsza fala uchodźców ogarniętych ogólną paniką teraz zwróci się w Rosji o pomoc do swych krewnych, bliskich przyjaciół – mówił o uciekinierach z Donbasu działacz społeczny z Rostowa Jurij Miezinow.
Powszechna ucieczka rozpoczęła się w piątek wieczorem, gdy „prezydent Doniecka” (a po nim i „prezydent Ługańska”) wystąpił w telewizji i ogłosił ewakuację kobiet i dzieci do Rosji z powodu „groźby ukraińskiej ofensywy”. Przytłaczająca większość uchodźców, których po przyjeździe pytali rosyjscy dziennikarze, nic nie wiedziała o jakichś problemach na froncie, nie słyszała wystrzałów, nie widziała eksplozji. Spośród pozostałych, którzy byli świadkami jakichś wybuchów – około jednej dziesiątej przybyłych – starsi twierdzili, że były to pociski ukraińskie, młodsi – że nie wiadomo, kto strzelał. Dziennikarze podliczyli, że nagły wybuch strzelaniny ze strony separatystów 17 lutego przerwał najdłuższy od dawna, 37-dniowy okres ciszy na froncie.
Czytaj więcej
Rosja uznała niepodległość Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej - zdecydował prezydent Władimir Putin. O swojej decyzji poinformował w poniedziałek wieczorem - najpierw w rozmowach z kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem i prezydentem Francji Emmanuelem Macronem, a później w przemówieniu do narodu.
– Spójrzcie! Pociąg, prawdziwy pociąg! Towarowy – wołali uchodźcy z Donbasu przywiezieni na stację kolejową w rosyjskim Taganrogu. Od początku wojny na wschodzie Ukrainy nie widzieli kolei, ruch na szynach zamarł tam wraz z wybuchem walk w 2014 roku.
Natychmiast po wezwaniu przez separatystów do ewakuacji prezydent Putin ogłosił, że każdy przyjeżdżający otrzyma 10 tys. rubli (ok. 500 zł) zapomogi, mimo że Donieck szacował, iż do Rosji zostanie wywiezionych aż 700 tys. osób. Region pod władzą separatystów zamieszkuje ok. 3 mln ludzi.