Politycy PiS na święta rozjechaliby się zapewne w znacznie gorszych nastrojach, gdyby PO swoim zachowaniem w Warszawie nie sprawiła im politycznego prezentu na święta. Oto bowiem najpierw radni PO, którzy przed wyborami ochoczo rozdawali 98-procentowe bonifikaty przy zamianie użytkowania wieczystego na własność, po wyborach równie ochoczo zmniejszyli je do 60 proc. A potem, gdy suweren nieco się oburzył, ze swojej decyzji się wycofali, ale – na co zwróciły uwagę nawet media, które trudno podejrzewać o sympatyzowanie z PiS-em – zrobili to w stylu znanym z obecnego Sejmu. Czyli: my mamy władzę, więc wy siedzicie cicho. W efekcie w Warszawie Markiem Kuchcińskim stała się Ewa Malinowska-Grupińska z PO (a baczni obserwatorzy warszawskiego samorządu twierdzą, że zdarza się to jej dość często), a obrońcami prawa do debaty i demokracji (które to hasło gromko skandowali) stali się radni PiS. Jeśli PiS potrzebował dowodu na to, że PO dziś mówi o demokracji i konstytucji, a jutro będzie rządzić krajem tak samo, jak robi to PiS (tylko – co podkreśla PiS – w interesie innych grup), otrzymał empiryczny dowód na potwierdzenie swojej hipotezy.
Czytaj także:
PO wciąż jest partią tłustych kotów
Chwedoruk: Platforma popełniła gigantyczny błąd
O Burbonach, gdy powrócili na tron Francji po upadku Napoleona, mówiono że niczego nie zapomnieli i niczego się nie nauczyli. O PO można po tych kilku tygodniach po wyborach samorządowych w Warszawie można powiedzieć to samo – z tym, że Napoleon Platformy wciąż jest raczej Napoleonem spod Austerlitz, niż spod Waterloo.