Wiele wskazuje na rosyjski lub białoruski trop tego przedsięwzięcia hakerskiego – m.in. metadane plików, które zostały wykradzione, a ktoś je edytował, nim zawisły w serwisie Telegram. Nie licząc niemądrego ataku wicemarszałka Sejmu Ryszarda Terleckiego na Swiatłanę Cichanouską (o czym pisze Bogusław Chrabota), polski rząd wspiera białoruską opozycję i twardo domaga się sankcji nie tylko wobec reżimu Łukaszenki, ale też wobec Rosji, np. wstrzymania budowy gazociągu Nord Stream 2. Choć niektórzy chcieliby z powodu eurosceptycyzmu PiS zapisać tę partię do prorosyjskiego obozu, w sprawie stosunku do Moskwy i Mińska rząd Mateusza Morawieckiego zachowuje stanowisko zgodne z polską racją stanu. Musimy pamiętać, że im większe będzie nasze zaangażowanie w sprawę wolnej Białorusi, tym liczniejszych aktów zemsty, również tych cyfrowych, należy się spodziewać. I nasze służby powinny być w gotowości, by bronić naszych polityków. Przypadek ministra Dworczyka jest tym bardziej przykry, że zaatakowano nie tylko polityka, ale również członków jego rodziny – zhakowano konto w mediach społecznościowych jego żony, które posłużyło do siania dezinformacji.
A skoro o dezinformacji mowa, warto przypomnieć o odpowiedzialnym opisywaniu całej sprawy. Pliki z prywatnej skrzynki Dworczyka pojawiały się na Telegramie od kilku dni, ale dopiero użycie zhakowanego konta w mediach społecznościowych jego żony sprawiło, że sprawę nagłośniono. Hakerom zależało nie tylko na tym, by uderzyć w szefa KPRM, ale też na tym, by wokół sprawy zrobiło się dużo szumu. Obowiązkiem mediów jest sprawą się zająć, ale też trzeba robić to mądrze, by przy okazji nie wspierać dezinformacyjnych akcji wrogich Polsce służb.
Warto wyciągnąć jeszcze jeden wniosek. Pandemia sprawiła, że standardem stała się praca zdalna i naturalnie wzrosła podatność na ataki hakerów każdego z nas. Można założyć, że minister Dworczyk posługiwał się prywatną skrzynką do przesyłania mniej ważnych dokumentów, co nie wymagało szyfrowanych połączeń z bezpiecznymi serwerami rządowymi. Ale problem dotyczy nie tylko urzędników. Im częściej zdalnie logujemy się do służbowych, korporacyjnych sieci, nie przestrzegając w domu aż tak ściśle zasad cybernetycznego BHP, tym większe ryzyko dla naszego życia prywatnego, ale też dla całej gospodarki. Przekonali się o tym ostatnio Amerykanie, gdy w krótkim czasie zabrakło w sklepach wołowiny, a na stacjach benzyny, bo ofiarami cyberprzestępców padł najpierw ważny rurociąg, a potem największe zakłady mięsne w USA.
Praca zdalna w połączeniu z agresją ze Wschodu to naprawdę niebezpieczna mieszanka.