Mimo iż sędzia TK Stanisław Piotrowicz zastrzega, że orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego kierowanego przez Julię Przyłębską nie dotyczy konkretnej osoby ani aktualnego status quo urzędu, tylko normy prawnej, znaczna część opinii publicznej uważa, że jest zupełnie przeciwnie. Że obarczony licznymi wadami TK realizuje zamówienie polityczne i usuwa z życia publicznego jawnego przeciwnika aktualnej władzy. To sytuacja tragiczna dla państwa, sądownictwa i systemu konstytucyjnego w Polsce. Trudno mieć w tej sprawie wątpliwości.
Jednak problem nie bierze się znikąd. Bierze się z polityki, która podyktowała przed laty par excellence partyjne decyzje przy obsadzie foteli w Trybunale. Przypomnę, że najpierw wbrew prawu swoich sędziów do TK próbowała wepchnąć większość PO–PSL, a potem dokonała tego rządząca dziś koalicja. To zatruta jabłoń, której owoce w postaci skrajnych ocen wyroku TK Julii Przyłębskiej dziś zbieramy.
Czy mogło być inaczej? Czy orzeczenie TK mogłoby nie budzić zastrzeżeń? Zapewne nie. Każdy tak ważny wyrok budzi emocje. Nie musi jednak tak dramatycznie dzielić. Nie musi podważać fundamentów państwa.
To, że podważa, jest zasługą klasy politycznej. Bez wątpienia.
Osobistą ocenę urzędowania i osoby prof. Adama Bodnara zostawię w tym komentarzu na boku. Bo ważniejsze jest co innego. Polska, zwłaszcza zdominowana przez jedną opcję polityczną, potrzebuje rzecznika praw obywatelskich. Odważnego, kompetentnego i niezależnego od aktualnie rządzących. Właśnie takiego. Bo tylko taki może realizować misję ochrony praw obywateli przed presją instytucji państwa. Nawet najbardziej kompetentny przedstawiciel rządzącej partii do tej roli nie pasuje. Wiemy to od czasów PZPR. Polska nie zasługuje również na wakat na stanowisku rzecznika. Ostatnie lata dowiodły, że RPO ma zbyt wiele pracy, by urząd pozostawał bez kierownictwa. Co więcej, właśnie ten nakład pracy podpowiada, że brak rzecznika jest na rękę rządowi, a zatem wakat jest w jej interesie. I to rzuca dodatkowe światło na decyzję TK.