Sejm jest nieprzygotowany do zdalnego prowadzenia debat – nie ma sprawnego systemu i gwarancji bezpieczeństwa głosowania. Ale nie ma dziś innego sposobu niż praca zdalna, by w miarę bezpiecznie (pod względem zdrowotnym) uchwalać prawo. Argumenty, że posłowie muszą być dzielni i w związku z tym narażać się na zakażenie, bo inni pracownicy też się narażają, są po prostu dziecinne. Podobnie jak wypominanie tchórzostwa posłom, którzy np. po wylewie boją się zarażenia podwójnie.
Niestety, nie ma żadnych powodów, by mieć zaufanie do większości parlamentarnej, do czystości jej intencji legislacyjnych. Po ostatnich pięciu latach dobrze wiadomo, że jak PiS będzie miało możliwość wykorzystania sytuacji do realizacji swoich interesów, to ją wykorzysta, nie przejmując się regułami legislacji czy zasadami demokracji.
W środę marszałek Elżbieta Witek nie słuchała najbardziej nawet oczywistych i zasadnych wniosków opozycji, np. w sprawie policzenia kworum, co wobec deklaracji o uzasadnionej nieobecności wielu posłów było oczywistym wymogiem. Władza dopięła swego: dyskusja o tarczy antykryzysowej została schowana w internecie, bez ekspertów, bez strony społecznej, bez zewnętrznej weryfikacji 120-stronicowego druku.
Czy dałoby się w środku pandemii prowadzić normalną debatę na ten temat w gmachu Sejmu? Pewnie nie. Ale PiS miało szansę przekonać opinię publiczną, że ma dobre intencje, przyjmując od razu niektóre poprawki opozycji do zmian w regulaminie. Jednak – jak zwykle – szansę wykorzystało w znikomym stopniu. Bo wierzy, że jego elektorat przekonywania nie wymaga, a elektorat obcy przekonać się nie da.