Możliwe, że znękana milionem problemów Ameryka potrzebowała takiej kosmicznej mowy motywacyjnej, jaką podczas inauguracji swojej prezydentury wygłosił Donald Trump. Niemniej 47. prezydent uderzył w tak wysokie tony i złożył tak kosmiczne obietnice, że od dziś każdy dzień jego drugiej kadencji będzie trudnym ściganiem się z rzeczywistością. I – co do tego trudno mieć wątpliwości – z góry skazany jest na porażkę; bo nie da stworzyć się raju na ziemi. Nawet, a może przede wszystkim, w Ameryce.
Co mówił Donald Trump podczas swojego zaprzysiężenia?
Czego w tej mowie nie było. Już pierwsze słowa wprowadziły prezydencki pojazd kosmiczny Donalda Trumpa na okołoziemską orbitę: „Złoty wiek Ameryki zaczyna się dziś. Od tego dnia kraj nasz będzie rozkwitać. (…) Przywrócę suwerenność, dobrobyt i wolność. Upadek Ameryki dobiega właśnie końca. (…) Znów będziemy wielkim i szanowanym krajem. (…) Niemożliwe, to jest to, co w Ameryce robimy najlepiej. (…) Oto jestem, Amerykanie przemówili. (…) 20 stycznia jest dla Ameryki dniem wyzwolenia”.
Czytaj więcej
Donald Trump został zaprzysiężony na 47. prezydenta USA. Przysięgę złożył także wiceprezydent J.D. Vance. Ceremonię zaprzysiężenia będziemy relacjonujemy na stronie rp.pl.
To wszystko niemal doskonała ilustracja anglojęzycznego określenia „overpromise”, czyli polskiej „przesady”. Tyle że w tym przypadku zwykła przesada to mało; overpromise w wydaniu Donalda Trumpa ma wymiar międzyplanetarny. I ma stać się zaklęciem dla całej czteroletniej prezydenckiej kadencji.
Zaprzysiężenie Donalda Trumpa: Po co to niebywałe zadęcie?
Można zadać sobie pytanie, po co to niebywałe zadęcie. Przecież 47. prezydent USA nie jest naiwny. Z pewnością wie, że odbudowa świetności Ameryki, nawet jeśli staje się celem, nie jest możliwa w cztery lata.