Zgodnie z ustawą pierwszym zadaniem Państwowej Komisji Wyborczej jest przestrzeganie prawa wyborczego w Polsce. Prawo wyborcze mówi np., że kandydaci i partie agitację wyborczą prowadzą za pieniądze komitetów wyborczych. Czym są jednak wrzucane przez polityków filmiki pokazujące, jak ściskają ręce wyborców podczas dożynek, zachęcają do głosowania na nich, wręczając ulotki czy udzielając się w swoim okręgu wyborczym? A jak traktować taki filmik, za którego promowanie na platformach społecznościowych zapłacił sam polityk, a nie jego partia? Opisywana przez nas dziś w „Rzeczpospolitej” sytuacja, gdzie posłowie sami zlecają promowanie wrzucanych przez siebie filmików, pokazuje podwójne zagrożenie stojące przed nami w tej kampanii wyborczej. Po pierwsze, przepisy prawa wyborczego niezbyt pasują do internetowej rzeczywistości, w której toczy się kampania. Współczesna komunikacja odbywa się za pomocą krótkich filmików. TikTok, Instagram, Facebook czy X/Twitter to właśnie miejsca, gdzie politycy bezpośrednio komunikują się ze swoimi wyborcami. Jak donosił ostatnio serwis Polityka w Sieci, np. Prawo i Sprawiedliwość uruchomiło bezprecedensową kampanię zasypywania internetu masą filmików targetowanych do mieszkańców poszczególnych powiatów.