Jednym z najczęściej skandowanych haseł w czasie marszu zorganizowanego w Warszawie przez PO i Donalda Tuska było: „Zwyciężymy”. To nie powinno dziwić, bo najważniejszym celem demonstracji było, jak się zdaje, przekonanie wyborców, którym z PiS nie po drodze, że opozycja może jeszcze w Polsce wygrywać wybory. Dotychczas jej elektorat wydawał się zbyt „letni”. Owszem, partia ta ma swoich hunwejbinów w postaci środowiska KOD czy „silnych razem”, ale choć to grupy krzykliwe, to jednak wyraźnie mniejszościowe. Tym żelaznym elektoratem Platforma Obywatelska nie wygra żadnych wyborów – i Donald Tusk doskonale o tym wie.
Czytaj więcej
- Idziemy do wyborów, by zwyciężyć, by rozliczyć, by naprawić ludzkie krzywdy i by pojednać polskie rodziny. Możecie to nazwać ślubowaniem Tuska - oświadczył przewodniczący Platformy Obywatelskiej Donald Tusk podczas marszu 4 czerwca w Warszawie, organizowanego przez PO. W wydarzeniu wg Tuska wzięło udział pół miliona osób.
Marsz 4 czerwca miał sprawić, by sympatycy opozycji, zwłaszcza PO, niczym w „Murach” Jacka Kaczmarskiego „zobaczyli ilu ich, poczuli siłę i czas”. I to się Platformie Obywatelskiej i jej przewodniczącemu udało. Stało się to zresztą nie bez udziału partii rządzącej, która na kilka dni przed marszem zrobiła Tuskowi prezent w postaci podpisania przez prezydenta Andrzeja Dudę ustawy określanej mianem lex Tusk, co nawet dla wielu tych, którzy dotąd trzymali się daleko od polityki, stanowiło kroplę, która przelała czarę goryczy.
Pomysł, by jakaś superkomisja wystąpiła równocześnie w roli prokuratora i sędziego, i arbitralnie wykluczała wskazane przez siebie osoby z zasiadania w administracji (tym bowiem w istocie był zakaz zajmowania stanowisk związanych z wydawaniem pieniędzy publicznych) zbyt bardzo przypominał już bowiem standardy rodem z autorytarnego wschodu. Piątkowa próba ratowania sytuacji przez prezydenta nowelizującego ustawę podpisaną cztery dni temu była już gaszeniem ognia benzyną, bo wycofujący się rakiem z własnej decyzji prezydent pokazał jedynie wszystkim, że presja na obóz władzy może przynieść skutek.
Tusk przemawiając na placu Zamkowym mówił m.in., że „ich (PiS) wielką nadzieją był brak naszej nadziei” i ten właśnie atut marsz ma z rąk obozu władzy wybić. Wobec obrazków z pękającego w szwach warszawskiego metra czy tłumów płynących ulicami Warszawy trudno będzie przekonywać, że opozycja chciała jak nigdy, a wyszło jak zwykle. Nie, tym razem wyszło. Demonstracja miała imponujące rozmiary, nawet gdyby podawana przez organizatorów liczba uczestników (500 tys.) była w rzeczywistości np. o połowę mniejsza.