Reklama
Rozwiń

Artur Bartkiewicz: Marsz 4 czerwca. Donald Tusk wygrał dwie bitwy

„To największe w historii konsultacje społeczne” – przekonywali organizatorzy marszu 4 czerwca. I rzeczywiście – skala demonstracji musiała robić wrażenie, a Donald Tusk zdołał dzięki temu upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.

Publikacja: 04.06.2023 17:52

Donald Tusk

Donald Tusk

Foto: PAP/Paweł Supernak

Jednym z najczęściej skandowanych haseł w czasie marszu zorganizowanego w Warszawie przez PO i Donalda Tuska było: „Zwyciężymy”. To nie powinno dziwić, bo najważniejszym celem demonstracji było, jak się zdaje, przekonanie wyborców, którym z PiS nie po drodze, że opozycja może jeszcze w Polsce wygrywać wybory. Dotychczas jej elektorat wydawał się zbyt „letni”. Owszem, partia ta ma swoich hunwejbinów w postaci środowiska KOD czy „silnych razem”, ale choć to grupy krzykliwe, to jednak wyraźnie mniejszościowe. Tym żelaznym elektoratem Platforma Obywatelska nie wygra żadnych wyborów – i Donald Tusk doskonale o tym wie.

Czytaj więcej

Marsz 4 czerwca w Warszawie. Relacja na żywo

Marsz 4 czerwca miał sprawić, by sympatycy opozycji, zwłaszcza PO, niczym w „Murach” Jacka Kaczmarskiego „zobaczyli ilu ich, poczuli siłę i czas”. I to się Platformie Obywatelskiej i jej przewodniczącemu udało. Stało się to zresztą nie bez udziału partii rządzącej, która na kilka dni przed marszem zrobiła Tuskowi prezent w postaci podpisania przez prezydenta Andrzeja Dudę ustawy określanej mianem lex Tusk, co nawet dla wielu tych, którzy dotąd trzymali się daleko od polityki, stanowiło kroplę, która przelała czarę goryczy.

Pomysł, by jakaś superkomisja wystąpiła równocześnie w roli prokuratora i sędziego, i arbitralnie wykluczała wskazane przez siebie osoby z zasiadania w administracji (tym bowiem w istocie był zakaz zajmowania stanowisk związanych z wydawaniem pieniędzy publicznych) zbyt bardzo przypominał już bowiem standardy rodem z autorytarnego wschodu. Piątkowa próba ratowania sytuacji przez prezydenta nowelizującego ustawę podpisaną cztery dni temu była już gaszeniem ognia benzyną, bo wycofujący się rakiem z własnej decyzji prezydent pokazał jedynie wszystkim, że presja na obóz władzy może przynieść skutek.

Tusk przemawiając na placu Zamkowym mówił m.in., że „ich (PiS) wielką nadzieją był brak naszej nadziei” i ten właśnie atut marsz ma z rąk obozu władzy wybić. Wobec obrazków z pękającego w szwach warszawskiego metra czy tłumów płynących ulicami Warszawy trudno będzie przekonywać, że opozycja chciała jak nigdy, a wyszło jak zwykle. Nie, tym razem wyszło. Demonstracja miała imponujące rozmiary, nawet gdyby podawana przez organizatorów liczba uczestników (500 tys.) była w rzeczywistości np. o połowę mniejsza.

Energię, którą udało się wykrzesać 4 czerwca trzeba jakoś utrzymać – a w przeszłości różnie z tym bywało

Ale Tusk wygrał też bitwę toczącą się na opozycji, ostatecznie już chyba wyszarpując sobie pozycję jej lidera. Na scenie na placu Zamkowym pojawił się sam, przemawiał do zebranych jako lider tych, którzy sprzeciwiają się rządom PiS. Nazwiska innych liderów opozycji nie padły, Tusk jedynie – trochę z pozycji seniora karcącego wasali – zaapelował, by pozostałe partie opozycyjne przestały szukać tego, co dzieli, a zaczęły koncentrować się na tym, co łączy.

Zawoalowana treść tego komunikatu brzmiała: zobaczcie, gdy idziemy razem, jesteśmy silni jak 4 czerwca. A skoro tak, to Polska 2050, PSL i Nowa Lewica wpadły w pułapkę sukcesu demonstracji. Jeśli w kolejnych tygodniach i miesiącach będą zbyt bardzo dystansować się od PO, ta zawsze będzie przypominać o tym, jakim sukcesem był marsz 4 czerwca. A jeśli nie będą się dystansować, to chcąc nie chcąc, muszą podporządkować się Tuskowi. Bo to on ze sceny składał ślubowanie, obiecywał zwycięstwo i występował w imieniu wyborców opozycji, a nawet wyciągał rękę do części elektoratu PiS.

Dwie wygrane bitwy nie oznaczają jednak jeszcze wygranej wojny – ani dla całej opozycji, ani dla samego Donalda Tuska i PO. Bo energię, którą udało się wykrzesać 4 czerwca, trzeba jakoś utrzymać – a w przeszłości różnie z tym bywało. Po II turze wyborów prezydenckich, latem 2020 roku wydawało się, że Rafał Trzaskowski na fali osobistej popularności pociągnie w górę całą swoją formację, a trzy miesiące później z zapału i entuzjazmu nie zostało nic. A od 4 czerwca do wyborów czasu jest jeszcze więcej niż trzy miesiące.

Jednym z najczęściej skandowanych haseł w czasie marszu zorganizowanego w Warszawie przez PO i Donalda Tuska było: „Zwyciężymy”. To nie powinno dziwić, bo najważniejszym celem demonstracji było, jak się zdaje, przekonanie wyborców, którym z PiS nie po drodze, że opozycja może jeszcze w Polsce wygrywać wybory. Dotychczas jej elektorat wydawał się zbyt „letni”. Owszem, partia ta ma swoich hunwejbinów w postaci środowiska KOD czy „silnych razem”, ale choć to grupy krzykliwe, to jednak wyraźnie mniejszościowe. Tym żelaznym elektoratem Platforma Obywatelska nie wygra żadnych wyborów – i Donald Tusk doskonale o tym wie.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Komentarze
Estera Flieger: Ryszard Petru bawi się w sklep. Po co taki performance w Wigilię?
Komentarze
Tomasz Krzyżak: Dlaczego Piotr Zgorzelski bez żenady nazywa migrantów bydłem?
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Gabinet cieni PiS w Budapeszcie? To byłby dopiero początek
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Nieoczekiwana zmiana miejsc w polskiej polityce. PiS w butach KO, KO w roli PiS
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Marcin Romanowski problemem dla Karola „nie uważam nic” Nawrockiego
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku