Studiowanie map powinno być obowiązkowym zadaniem każdego komentatora i polityka. Tym bardziej, że z pewnością studiują je rosyjscy planiści. I nie mam tu na myśli nawet map przebiegu frontu w Ukrainie, ale znacznie szerszego globalnego frontu. Choć często się cieszymy, że świat zachodni tak zgodnie zareagował po 24 lutego, nie tylko solidaryzując się werbalnie, ale przekazując Ukraińcom pieniądze i sprzęt wojskowy, by mogli się bronić, niekiedy zapominamy popatrzeć na mapę całego świata.
Pierwszym sygnałem ostrzegawczym powinno było być głosowanie na początku marca w ONZ potępiające rosyjską agresję. Cieszono się, że tylko pięć krajów odrzuciło taką rezolucję, a za nią zagłosowało 141. Przeciw były: Rosja, Białoruś, Erytrea, Syria i Korea Północna. Ale już lista krajów, które albo wstrzymały się od głosu (35), albo w ogóle nie zagłosowały (12), była naprawdę pokaźna. Dość wspomnieć dwa najludniejsze kraje świata: Chiny i Indie. Oraz liczne kraje południowej Afryki. Jedności nie było też w Ameryce Łacińskiej.
Czytaj więcej
Wywołany przez Rosję kryzys energetyczny i żywnościowy spycha zainteresowanie Ukrainą na dalszy plan.
Dlatego opisywane dziś przez „Rzeczpospolitą” badania sondażowe dotyczące obaw świata przed brakami energii i jedzenia oraz tego, kto za to odpowiada, nie powinny być zaskoczeniem. W południowej Afryce i Ameryce Łacińskiej ludzie są taką wizją przerażeni, a w dodatku właśnie tam spotkać się można z krytyką Zachodu za zbytnie zaangażowanie w pomoc Ukrainie oraz ze zrozumieniem dla Rosji, która ma bronić swoich interesów przed nadmierną ingerencją Zachodu.
Władcy Kremla mają powody do zadowolenia. Nie dość, że udało im się rozpętać największą wojnę w Europie od ośmiu dekad i doprowadzić do destabilizacji cen energii oraz widma głodu w krajach biednego Południa, to jeszcze okazuje się, że ich narracja przebija się do potencjalnych sojuszników – narracja o tym, że winę za to ponosi Zachód, a nie sama Rosja, która jest agresorem.