Wszyscy doskonale wiemy, że seria ostatnich nieszczęść, jakie spadły na świat – od pandemii po wojnę w Ukrainie – wywołała chaos w energetyce czy na rynkach produktów spożywczych. Ale w cieniu tych wielkich katastrof przez inne branże przechodzą małe, dotkliwe burze. Tak jest też na rynku papieru.
Nastroje u wydawców są dziś minorowe: papier jest drogi, a jego dostawy zaburzone. Ale to zaledwie wierzchołek góry lodowej, bowiem drożeją też same maszyny i części zamienne do nich, rwą się łańcuchy dostaw. W efekcie koszty rosną i zjadają zyski nawet w tych wydawnictwach, które dotychczas były dochodowe.
Czytaj więcej
Ceny niemal się podwoiły. A to oznacza droższe książki, zeszyty, opakowania na żywność, kartony i papier toaletowy.
Weźmy brytyjską spółkę Reach, wydawcę m.in. drukowanego w wysokich nakładach tabloidu „Daily Mirror”. W ciągu ostatniego roku jej koszty wydawnicze skoczyły o 65 proc., co zmusiło wydawcę do kilku posunięć, które raczej nie spodobały się czytelnikom: podniesienia cen, zredukowania liczby stron oraz ograniczenia siatki sprzedaży. Nie uchroniło to firmy przed 31-proc. spadkiem zysków w pierwszym półroczu 2022 r. Można sobie tylko wyobrazić skalę problemów wydawców bardziej ambitnych tytułów, które zwykle mają niższe nakłady i wyższe koszty własne.
Nie inaczej jest na rynku księgarskim, gdzie deficyt papieru i problemy drukarni w tej chwili zaburzają kalendarze publikacji, ale wcześniej czy później doprowadzą do ograniczenia liczby publikowanych tytułów. Jak donosił ostatnio „Financial Times”, dobrze to widać w mikroskali, czyli na poziomie wydawnictw naukowych. Teoretycznie cały cykl wydawniczy – od zatwierdzenia pozycji do publikacji po przekazanie wydrukowanych egzemplarzy dystrybutorom i księgarniom – zajmował dotychczas około miesiąca. Dziś to już od dwóch do czterech miesięcy, a wiele wskazuje na to, że ten proces będzie się tylko rozciągał w czasie. „To sztorm, jakiego w ogóle nie przewidywaliśmy” – kwitował dosadnie rozmówca gazety z Harvard University Press.