Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen nazwała decyzję Gazpromu „niedopuszczalnym instrumentem szantażu”. Takie słowa w ustach najbliższej współpracowniczki byłej kanclerz Angeli Merkel mają wielki ciężar gatunkowy. Oznaczają całkowitą zmianę sposobu myślenia nie tylko Unii, ale przede wszystkim Niemiec o energetycznym partnerstwie z Rosją.
To bardzo stary romans. Zaczął się od Ostpolitik Willy’ego Brandta na przełomie lat 60. i 70. Uznanie przez Republikę Federalną powojennych realiów dało początek bliskiej współpracy gospodarczej między Związkiem Radzieckim i Niemcami. Jej podstawą był import taniej, rosyjskiej energii w zamian za coraz szerszy strumień niemieckich dóbr przemysłowych i inwestycji. Ten model okazał się dla obu stron tak korzystny, że nie przerwała go radziecka inwazja na Afganistan, wprowadzenie stanu wojennego w Polsce, a później rosyjska inwazja na Gruzję i aneksja Krymu. Niemcy zapewniały, że kolejne sankcje Zachodu nie obejmą importu rosyjskiego gazu, a Kreml gwarantował, że nawet w środku największej zapaści gospodarczej Rosji kontrakty były realizowane.
Czytaj więcej
Bruksela obiecuje solidarność z państwami odciętymi od gazu z Rosji. Tylko Gazprom wie, kto się z niej wyłamuje.
Teraz te dwa założenia zostały przekreślone. Po zbrodniach dokonanych przez Rosjan w Ukrainie presja Unii na Niemcy jest tak duża, że nie mogą już dłużej wykluczać nośników energii z sankcji nałożonych na reżim Putina. A zerwanie przez Gazprom umów z Polską pokazało, że Rosja nie jest dostawcą, na którym można polegać.
Berlin wyciąga z tego nadspodziewanie szybko wnioski. Od rozpoczęcia inwazji Niemcy zredukowały udział Rosji w imporcie ropy z 35 do 12 proc. i w ciągu najbliższych dni może on zostać sprowadzony do zera. W tym samym czasie ten sam wskaźnik dla węgla spadł o połowę (do 25 proc.). Gorzej jest z gazem z uwagi na długoterminowe kontrakty i brak alternatywnej infrastruktury, jak terminale dla skroplonego gazu LNG. Ale i tu udział rosyjskiego gazu w zużyciu tego surowca przez Niemcy spadł z 55 do 38 proc., a w ciągu najdalej trzech lat powinien zostać zredukowany do zera.