Chcąc zniwelować krytykę Komisji Europejskiej pod adresem polskiego rządu w sprawie łamania praworządności, PiS zorganizował konferencję, podczas której głównym wrogiem była właśnie Komisja Europejska. Zamiast próbować dogadać się z jakimiś partiami, od których coś w Unii Europejskiej zależy, PiS powołał sojusz przegrywów, bo poza premierem Orbánem w Warszawie nie pojawił się nikt, kto w najbliższym czasie ma szanse na wygranie wyborów. Paradoksalnie więc szczyt warszawski podkreślił marginalizację PiS w Europie, zamiast jej zaprzeczyć.
Co gorsza, w sytuacji, w której Rosja szykuje się do agresji na naszego największego wschodniego sąsiada, PiS czule wita się z przedstawicielami najbardziej prorosyjskich partii. I chodzi tu o coś znacznie poważniejszego niż sympatia do Władimira Putina. Marine Le Pen mówi dziś w „Rzeczpospolitej", że Ukraina należy do rosyjskiej strefy wpływów, a Zachód popełnił błąd, próbując tę strefę naruszyć. Ta konstatacja to uderzenie w samo serce polskiej polityki bezpieczeństwa. A przy okazji przekreślenie polityki wschodniej śp. Lecha Kaczyńskiego, który uważał, że nie wolno się godzić na to, by takie kraje, jak Ukraina czy Gruzja, były zdane na łaskę i niełaskę Rosji, lecz pomóc im, by same mogły decydować o swojej przyszłości i sojuszach. W imię czego Polska miałaby się wyrzec naszego geopolitycznego bezpieczeństwa? W imię sporu z Komisją Europejską o nieudaną „reformę" sądownictwa?
Czytaj więcej
TSUE nałożył na Polskę milion euro dziennych kar za łamanie zasad praworządności. Otóż Francja za Polskę tę karę zapłaci! – mówi Marine Le Pen, liderka Zjednoczenia Narodowego.
Z powodu poglądów geopolitycznych, od których zależy to, czy przetrwamy jako suwerenne państwo, Polska powinna trzymać kciuki, by Le Pen nigdy nie wygrała wyborów prezydenckich we Francji (na razie sondaże pokazują, że jest to mało realne), a nie witać ją w Warszawie jak głowę państwa.
Ale to spotkanie jest też ryzykowne z powodów wewnętrznych. Na sobotnim konwentyklu mówiono o Unii z niechęcią znaną z wypowiedzi Zbigniewa Ziobry i jego Solidarnej Polski. Ale to wcale nie oznacza, że koalicjant PiS ma powody do radości. Jeśli PiS przejmuje język Ziobry, zabiera mu tlen i zmusza do dalszej radykalizacji. A skoro PiS jest politycznym zakładnikiem Ziobry, szykuje się nam dalszy dryf rządu w prawo. Sondaże pokazują, że zaostrzenie języka i radykalizacja postaw partii rządzącej niepokoją umiarkowanych wyborców. To z kolei dobra wiadomość dla Donalda Tuska, bo daje mu szanse na wygranie lęków tej części wyborców, których przestraszył Warszawski Szczyt Geopolitycznej Głupoty.